Na prośbę Lloyda Stańko dołączył na bis do jego tria Sangam i doskonale wpasował się w charakter muzyki. Był to finał godny największych festiwali, głęboko zapadający w pamięć za względu na otaczającą go aurę tajemniczości i medytacji.
20 lat temu szef wytwórni EMC Manfred Eicher zagwarantował Lloydowi całkowitą swobodę artystyczną realizowanych projektów. I niemal każdy jego album jest wydarzeniem. Takim była wydana niedawno płyta „Sangam”. To słowo oznacza skrzyżowanie wielkich indyjskich rzek, a w przenośni trzech osobowości: Charlesa Lloyda, hinduskiego wirtuoza tabli Zakira Hussaina i młodego utalentowanego perkusisty, grającego w Bielsku również na fortepianie, Erika Harlanda.
Wybór miejsca koncertu – kościoła św. Maksymiliana Kolbe, gdzie swoje utwory prezentowali m.in. Krzysztof Penderecki i Henryk Mikołaj Górecki, był trafny. Tu publiczność mogła w absolutnej ciszy rozważać tajemnice muzyki Lloyda. On zaczął koncert od długiej sekwencji fortepianowej, grając najpierw łagodne melodie, by przejść stopniowo do agresywnych akordów potęgowanych narastającym tempem rytmu wybijanego na tabli i perkusji.
Wyobraźnia sugerowała, że Lloyd opowiada o stworzeniu świata, jego pięknie i harmonii, które zostały zburzone przez człowieka. Potwierdzeniem takiej interpretacji była deklamacja lidera, który, akompaniując sobie na fortepianie, mówił, kim mógłby być człowiek, gdyby wyrzekł się nienawiści.
W starannie ułożonej dramaturgii koncertu było kilka punktów kulminacyjnych podkreślanych wokalizami Hussaina i Harlanda. Podziw wzbudzały dynamiczne, wirtuozowskie solówki Lloyda. To nie było zwykłe połączenie jazzu z world music, to próba nadania muzyce nowego, kosmicznego znaczenia.