Charakterystyczny wibrujący głos króla francuskiej piosenki i dramatyczne melorecytacje dla wielu dzisiejszych 30- i 40-latków były przekleństwem muzycznych audycji Programu I, zwłaszcza dla tych, którzy nie mogli posłuchać w radiu rocka.
Te czasy mamy już za sobą i sytuacja się odwróciła: mało jest na antenie Aznavoura. Tymczasem melodyjne, bywa że podniosłe, piosenki znakomicie pasują do atmosfery świąt.
Niecodzienne jest też grono gwiazd, które zaprosił do śpiewania francuski wokalista. „Toi et moi” wykonał z Céline Dion, dla mnie jednak prawdziwym wprowadzeniem w nastrój albumu jest duet z Julio Iglesiasem w „Que c’est triste venise Charles”. Pewnie przed laty uciekłbym przed nimi, teraz jednak mnie rozczulili – tworzą uroczą parę starszych panów, a ich wibrujące „r” rymuje się wspaniale, jak najlepsza poezja. Jeszcze bardziej spodobało mi się klasycyzujące „Les bateaux sont partis” z Placido Domingo. Godny to siebie duet: hiszpański artysta udowadnia, że operowe głosy sprawdzają się nie tylko w spotkaniu z innymi tenorami.
Charakterystyczny ton pianina w „Hier encore” to oczywiście fraza Eltona Johna, który melodyjnie przygrywa lirycznej partii Francuza, wprowadzając jednocześnie melodramatyczną partię orkiestry. Dał głos dopiero na drugiej, anglojęzycznej płycie w „Yesterday When I Was Young”. A Charles Aznavour, nawet śpiewając po angielsku, jest sobą – ulirycznił angielszczyznę! W „Quiet Love” Lizie Minnelli pięknie wyznał cichą miłość, ona zaś powiedziała, co czuje, gdy Aznavour jest blisko niej.
Goszcząc na płycie gwiazdy, Aznavour czuje się zapewne uhonorowany przez Anglosasów, którzy cztery dekady temu osłabili pozycję francuskiej piosenki. Z Paulem Anką wykonał „I Didn’t See the Time Go by”, z Bryanem Ferry – „She”. Jednak najlepiej śpiewa mu się z rodakami, jak w „Il faut savoir” z Johnnym Hallydayem czy w „C’est un gars” z Edith Piaf. W tym ostatnim duecie wzruszająca jest już uwertura orkiestry, smyki i flety. A kiedy wielka wokalistka zacznie śpiewać – pocieknie niejedna łza.