[b]Dlaczego płyta „Infinity” najpierw ukazała się za granicą?[/b]
[b]Maciek Szajkowski:[/b] To nie wynika z braku patriotyzmu. Nasz management, z którym współpracujemy z dobrym skutkiem już od 2001 r., założył wydanie płyty jeszcze w ubiegłym roku. Chcieliśmy ustawić premierę polską i zagraniczną na ten sam termin, niestety sieć Empik stwierdziła, że w czasie przedświątecznym nie jest w stanie zapewnić nam odpowiedniej promocji. Gdybyśmy nagrali kolędy, to co innego. A tak, to nic nie biorą na półki, bo się płyt pozbywają. Cóż, zespół w Polsce nigdy nie miał z górki.
[b]A na Zachodzie wprost przeciwnie – sukces za sukcesem. Jaka jest na to recepta?[/b]
Na początku przyciągaliśmy ludzi z ciekawości. Polska od kilku lat funkcjonowała według zachodnich standardów, stawała się normalnym krajem. Jeżeli chodzi o muzykę, byliśmy jednak terra incognita. Traktowano więc Kapelę jak Tuaregów z Mazowsza. Mnóstwo ludzi pytało nas po koncertach o detale, instrumenty, sposoby śpiewania. Dbaliśmy o to, by z każdym kolejnym występem budować z nimi kontakt, podtrzymywać ich fascynację. Nauczyliśmy się akcentować to, co w muzyce folkowej jest uniwersalne. Stroniliśmy zaś od nieczytelnych kwestii etnograficznych. To trudne. Tym bardziej że ważna jest dla nas warstwa duchowa. Przyświeca nam filozofia Nusrat Fatah Ali Khana, wielkiego sufi i mistrza Qawwali z Pakistanu. Poniósł on swoją muzykę w świat, dochodząc do wniosku, iż tradycja, żeby żyć, nie może być tylko śpiewem przeszłości. Młode pokolenia muszą dopisać swoje postscriptum. Na Nusrata spadły ze strony konserwatystów gromy. Na nas również.
[b]Czy nie ściągnęliście ich sami na siebie, choćby łączeniem motywów polskich z world music, co słychać wyraźnie na „Infinity”?[/b]