Pożegnanie z Jarocinem, czyli pokolenie muzyki nie całkiem serio

Wczorajsza gala najważniejszej nagrody muzycznej w kraju przyznawanej przez środowisko skupione w Akademii Fonograficznej, potwierdziła, że dokonała się generacyjna zmiana. Do głosu doszli artyści debiutujący w ostatnich latach.

Aktualizacja: 21.04.2009 10:27 Publikacja: 21.04.2009 10:13

Katarzyna Nosowska odbierająca Fryderyka

Katarzyna Nosowska odbierająca Fryderyka

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

[b][link=http://www.rp.pl/galeria/9145,1,293906.html]Zobacz galerię zdjęć[/link][/b]

[srodtytul]Owoce dwudziestolecia[/srodtytul]

Przez wiele lat statuetki Fryderyka zgarniali przedstawiciele pokolenia, które weszło już w dorosłe życie albo dojrzewało w czasie, gdy Polska przeżywała Okrągły Stół i czerwcowe wybory w 1989 r.

Do tej grupy należeli Kayah, Hey z Kasią Nosowską, Kasia Kowalska, Edyta Bartosiewicz, Kult z Kazikiem, Wilki Roberta Gawlińskiego, Maciej Maleńczuk i Pudelsi, Myslovitz, O.N.A. z Agnieszką Chylińską, a nawet Edyta Górniak.

Wczoraj podczas uroczystości w Fabryce Trzciny nagrodzono dwoma statuetkami Kasię Nosowską za album „Nosowska/Osiecka”. Ale aż dziewięć powędrowało na półki artystów z młodszego pokolenia: Czesława Mozila stojącego na czele projektu Czesław Śpiewa, grupy Coma z wokalistą Piotrem Roguckim, która nagrała „Hipertrofię”, i Marii Peszek, autorki „Marii awarii”.

Osiem nominacji otrzymała Ania Dąbrowska za płytę „W spodniach czy sukience”. Co prawda nie wygrała żadnego Fryderyka, ale to chyba tylko kwestia niekorzystnego układu głosów. Ona też należy do wspomnianego, młodego pokolenia.

Wszystkie te cztery albumy i ich twórców da się opisać terminem „postdramatyzm”, które pomogło zdefiniowało współczesny teatr. W zestawieniu z showbiznesem brzmi może pretensjonalnie, ale mówi się przecież o muzycznej scenie. Chodzi zaś, najogólniej rzecz ujmując, o to, że w muzyce, tak jak w teatrze, tak naprawdę nic nie jest serio. Wszystko już było i powraca jako zabawa tekstem, formą, konwencją, maską.

[srodtytul]Wirtualność i fikcja[/srodtytul]

Pokolenie wchodzące na polską estradę w latach 90. zaczynało najczęściej od Jarocina. Na serio przeżywało swój bunt i egzystencjalne lęki. Nagrywało płyty poważne — mówiące o porachunkach ze światem i życiem. Liczyła się prawdziwość emocji, szczerość i naturalność.

Młodsi nie mają do muzyki i życia tak nabożnego stosunku. Minione 20 lat to czas politycznej hucpy i polityków, którzy ciągle nas „wkręcają”. Okres flirtu z wirtualnością Internetu i życie na niby skąpane w morzu reklamowej fikcji. Wszystko to sprawiło, że twórcy traktują rzeczywistość ironicznie, z dystansem.

Najlepszym przykładem jest Piotr Rogucki, lider Comy, co ciekawe, również aktor, który rozpoczynał w TR Warszawa Grzegorza Jarzyna. Muzyka jego zespołu była kiedyś inspirowana zbuntowanym grungem Pearl Jam. Teraz stała się postdramatyczną układanką gitarowego rocka, postindustrialnych aranżacji i elektroniki. Przearanżowana, sztuczna.

Z kolei podziękowania Roguckiego za statuetki były pastiszem występu na uroczystej rockowej gali. Bawił się maską skandalisty, wywołując obawy realizatorów, że zrobi coś skandalicznego, ale w sens wywołania kontrowersji sam chyba nie wierzył. Przecież wszystko już było. Lepiej się pośmiać. Dlatego tubalnym, „heavy-metalowo” przesterowanym głosem pozdrowił nauczycieli. Zażartował z Agnieszki Chylińskiej, która na galach Fryderyka zawsze obrzucała błotem swoich wychowawców. Rogucki „zaciągając” jak rodowity kresowiak naśmiewał się też z narodowych stereotypów. Ironicznie chwalił „polskość” nagrody Fryderyka.

Kabaretem można nazwać projekt „Czesław Śpiewa” Czesława Mozila. Jego powodzenie w Polsce ma w sobie coś absurdalnego. Muzyk, który wychował się w Szwecji, zaplanował płytę jako żart. Słowa na podstawie Internetowych, "niepoważnych” wpisów ułożył Michał Zabłocki (pisał m.in. dla Grzegorza Turnaua). Muzyka jest jarmarczna, ludyczna, „koślawa”, co Mozil podkreślił kostiumem, w którym najważniejszą rolę gra przekrzywiony berecik. I mamy sukces.

[srodtytul]Naturalność Miki Urbaniak[/srodtytul]

Teatralne korzenie ma Maria Peszek. Jej tata to wybitny aktor, ona sama spędziła wiele lat na scenie w najlepszych zespołach. Skomponowała pikantną, erotyczną płytę o seksualnym wyzwoleniu. Ale też wykreowała postać młodej kobiety — otwartej, szczerej, bez kompleksów i tabu. Tytułowa „Maria Awaria” to także twór literacki, oprawiony przez Peszek galerią zainscenizowanych min, masek, układów choreograficznych, a także rekwizytów. Maria ma największy dystans do rzeczywistości, a, paradoksalnie, najmocniej jej dotyka.

Ania Dąbrowska uwielbia czarny pop z lat 60. i fantastycznie czuje modę tamtej dekady. Widać to na wysmakowanych okładkach płyt w stylu retro z napisem „Stereo”. Dąbrowska bawi się muzyką, a jednocześnie z wdziękiem odrabia lekcję, jakiej polska estrada 40. lat temu nie odrobiła.A mi najbardziej podobała się Mika Urbaniak. Naturalna, piekielnie muzykalna, niesamowicie zdolna wokalista, która właśnie debiutowała. Wiele zawdzięcza pewnie rodzicom — Urszuli Dudziak i Michałowi Urbaniakowi. Ale najwięcej swojej pracy. Powodzenia.

[b][link=http://www.rp.pl/galeria/9145,1,293906.html]Zobacz galerię zdjęć[/link][/b]

[srodtytul]Owoce dwudziestolecia[/srodtytul]

Pozostało 98% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"