[srodtytul]Ukłon w stronę Syda Barretta [/srodtytul]
Pełny tytuł nowej wersji jednej z najsłynniejszych w historii rocka płyt brzmi: „The Flaming Lips and Stardeath and White Dwarfs with Henry Rollins and Peaches Doing The Dark Side of the Moon”.
Przypomina muzyczne happeningi, z jakich słynął Frank Zappa. Często parodiował innych artystów. Jednak nagrania stworzone przez amerykańską formację są jak najbardziej serio. Anegdotyczna była tylko geneza sesji. iTunes, największy na świecie dystrybutor muzyki w Internecie, nie dawał muzykom spokoju i dopraszał się o nowe propozycje. Chcieli powiedzieć coś na odczepnego i podczas rozmowy rzucili, że mogą nagrać nową wersję „The Dark Side of The Moon” (1973). Świetny pomysł!, usłyszeli w odpowiedzi. Trzeba było się wziąć do roboty.
Kiedy dowiedziałem się, że The Flaming Lips chcą wydać nową wersję arcydzieła Floydów żachnąłem się i pomyślałem, że zespół Watersa i Gilmoura krytykowany niegdyś przez środowiska alternatywne i punkowe za bombastyczne i monumentalne brzmienie — może czuć dziś satysfakcję. Muzyczni spadkobiercy tych, którzy odsądzali ich od wiary i czci stworzyli album-hołd. Choć da się go również odebrać jako próbę odwrócenia losów Pink Floyd i pokazania, że można było zarejestrować genialne kompozycje w surowszym, psychodelicznym stylu Syda Barretta. Grupa rozstała się z nim w 1968 r.
Osobiście uważam, że „The Flaming Lips and Stardeath and White Dwarfs with Henry Rollins and Peaches Doing The Dark Side of the Moon” jest od oryginału słabsze. Waters i spółka stworzyli mocne, rockowe kompozycje oparte na sterylnie wyprodukowanym dźwięku i efektach stereo do dziś zapierających dech w piersiach. Amerykanie postanowili pójść drogą eksperymentu. Taka jest ich estetyka. Trzeba podkreślić, że z geniuszu muzyki Brytyjczyków nic nie ujęli. Do nagrań zaprosili Henry Rollinsa i Peaches. Ta ostatnia zaśpiewała m. in. słynną wokalizę Clare Torry's w „The Great Gig in the Sky”.