Tylu róż od publiczności artyści nie dostają w żadnym teatrze. Ubiegłoroczny zwycięzca turnieju zebrał ich aż 415.
[wyimek][link=http://www.rp.pl/temat/478856.html]Czytaj specjalny dodatek[/link][/wyimek]
Turniej cieszy się ogromną popularnością. W ten wieczór, a właściwie noc, na dziedziniec Opery na Zamku widzowie ściągają z wielu miast. Co prawda tenorzy uwielbiani są na całym świecie, ale tylko Szczecin organizuje rywalizację, a oni poddają się osądowi publiczności. Zwycięzca może być zaś tylko jeden. Pierwszy szczeciński turniej miał miejsce w 1994 roku, następny dopiero sześć lat później. Od tego momentu impreza odbywa się już regularnie co roku, w czerwcu czeka nas jej 12. edycja. Turniej nawiązuje do średniowiecznych rywalizacji, w których śpiewacy konkurowali o jak najlepsze wykonanie pieśni. Zwyczaj ten rozpowszechnił się przede wszystkim w Niemczech za sprawą tzw. meistersingerów – zrzeszonych w bractwach śpiewaczych poetów i twórców melodii.
W Szczecinie nie ma średniowiecznych kostiumów, ale kultywowane są dawne zwyczaje. Każdy tenor losuje damę swego serca spośród pań na widowni. I tak jak przed wiekami laureata wybiera publiczność, a rywalizacja bywa bardzo zacięta. Przebrane za książęce dwórki tancerki Opery na Zamku zbierają róże dla poszczególnych tenorów. Do zdobycia jest w sumie ponad 2 tysiące kwiatów. Ubiegłoroczny zwycięzca Rumun Marius Manea otrzymał ich 415, zaledwie dwie więcej niż Włoch Fabio Buonocore.
To nie jest turniej gwiazdorów, ci nie potrzebują albo unikają rywalizacji. W szranki stają przede wszystkim młodzi artyści, ale często z niemałym już dorobkiem. Marius Manea jest czołowym tenorem w swoim kraju, solistą Opery w Bukareszcie i zaczyna robić karierę międzynarodową. W 2009 r. był partnerem słynnej Angeli Gheorghiu w monachijskiej Staatsoper. I chyba polubił szczeciński turniej, skoro zdecydował się startować w nim dwukrotnie, w 2008 roku był drugi.