Donald Trump od dawna myli się w sprawie tego, kto doprowadził do wojny na Ukrainie, i w ocenie własnych możliwości jej zakończenia. Nie dał rady „w ciągu 24 godzin”
Donald Trump w sprawie wojny na Ukrainie błądzi nie od dzisiaj. W ocenie tego, kto do niej doprowadził, i w ocenie własnych możliwości jej zakończenia. Od dawna nazywa ją wojną Bidena. Uważa, że gdyby w 2020 roku „nie odebrano” mu zwycięstwa w wyborach prezydenckich, to nigdy by nie wybuchła. A gdy się szykował do kolejnego starcia o najwyższy urząd w 2024 roku, to kilkadziesiąt razy zapowiedział, że jak wygra, to zakończy wojnę na Ukrainie „w ciągu 24 godzin”. Nie było tylko jasne, czy będzie to doba po ogłoszeniu wyników, czyli że zrobi to jako prezydent elekt, czy też zaraz po inauguracji 20 stycznia 2025 roku.
Portal amerykańskiej telewizji CNN policzył, że Trump, zanim wygrał wybory w listopadzie zeszłego roku, zapewniał, że natychmiast zakończy tę wojnę co najmniej 55 razy – poczynając od przemówienia w marcu 2023 roku w Maryland, gdzie stwierdził, że potrzebuje na to „góra jeden dzień”, bo „dokładnie wie, co powiedzieć” Ukrainie i Rosji. Potem ten wątek przewijał się regularnie, w przemówieniach, wywiadach, wystąpieniach na wiecach i debatach kandydatów.
Jako prezydent nadal obciążał winą za wojnę Joe Bidena. I coraz częściej Wołodymyra Zełenskiego, którego już w lutym nazwał „dyktatorem” bez poparcia społecznego.
Władimira Putina oszczędzał, kilka razy obwinił go, ale nie za wywołanie wojny, za co powinien, lecz za to, że nie jest skłonny do jej przerwania. Rosyjski przywódca nagrodził go za to podczas spotkania na Alasce 15 sierpnia, „potwierdzając”, że gdyby to Trump, a nie Biden był w 2022 roku prezydentem, to do wojny by nie doszło. Bo Biden, „były amerykański kolega”, nie posłuchał jego ostrzeżeń.
Nie od dziś Trump jest podatny na kłamliwą narrację Kremla, a krytyka działań Rosji jest rzadka i wynika raczej z tego, że nie daje mu szansy wpisania sobie wojny na Ukrainie na listę konfliktów, które on zakończył.