W stylu Sinatry i Presleya

Michael Buble robi wrażenie sentymentalnego odtwórcy starych szlagierów. Na żywo imponuje poczuciem humoru

Publikacja: 01.06.2010 20:01

Michael Bublw (1975) debiutował płytą "First Dance" w 1996 roku, ale sukces przyniósł mu dopiero alb

Michael Bublw (1975) debiutował płytą "First Dance" w 1996 roku, ale sukces przyniósł mu dopiero album "Michael Buble" z 2003 r.

Foto: PAP/EPA

Nie tolerujecie wulgarności dzisiejszych piosenek i obscenicznych wideoklipów? Tęsknicie do stylowych i romantycznych lat 50. – Franka Sinatry oraz Elvisa Presleya?

[wyimek] [link=http://www.rp.pl/artykul/9131,488274_Lata_50__wracaja_do_mody.html]Lata 50. wracają do mody - oglądaj na tv.rp.pl [/link] [/wyimek]

Show-biznes pracuje pełną parą, żebyście znaleźli się w muzycznym raju. Od kilku lat święci triumfy Michael Buble. Sprzedał 25 mln albumów, najnowszy, "Crazy Love", kupiło już 4 mln fanów.

W ślad za Kanadyjczykiem coraz więcej wielbicieli ma trio The Baseballs. W miniony weekend Berlin był ich.

[srodtytul]Niewinność z marzeń[/srodtytul]

Niesamowity jest ten Buble.Życie dawało mu w kość. Już od 14. roku życia musiał harować nawet w czasie wakacji, wypływając z ojcem na trzymiesięczne połowy ryb. Ale nie dawał się.

Od chwili, gdy usłyszał "White Christmas" Binga Crosby'ego, spał z Biblią pod poduszką i modlił się, by zostać piosenkarzem. Marzenia pomógł mu spełnić dziadek, z pochodzenia Włoch, który opłacił lekcje śpiewu wnuka u operowego barytona.

[srodtytul]Wszystko to żart [/srodtytul]

Na pierwszy rzut oka Buble przypomina Robbiego Williamsa. Są nawet rówieśnikami. Jednak Michael, zamiast wywoływać skandale i prowokować, nosi drogie garnitury i ma nienaganną fryzurę. Nietypowy idol: nie buntuje się. Grzeczny. W czasach, kiedy wszystko można, znalazł oryginalny sposób na sukces. Do berlińskiej O2 Arena, gdzie wystąpił w piątek, przyciągnął tysiące fanów w wieku od lat nastu do 60, ubranych elegancko jak on. Słuchając płyt wokalisty z amerykańskimi standardami, przebywają pewnie w świecie, gdzie miłość jest romantyczna, a uczucia wzniosłe. Koncert miał być dla nich chwilą oddechu od współczesności. Świętem.

Szczelnie wypełnili mieszczącą 20 tysięcy widzów salę, która przypomina nowojorski music hall. Gdy rozległy się swingujące dźwięki, na gigantycznej kurtynie rozegrał się teatr cieni – dyrygenta w uroczystej pozie i orkiestry. Kiedy jednak kurtyna się rozsunęła... ujrzeliśmy wyluzowanego wokalistę z łobuzerskim uśmiechem, z towarzyszeniem ledwie kilkunastu instrumentalistów. Spodziewałem się ckliwej aury, a tu jakieś żarty.

Buble wykonał "Cry Me a River" o uczuciu, które przeminęło. Piosenka zabrzmiała jak muzyczny thriller o samotności, tymczasem witając się z publicznością, a także w kilku kolejnych monologach, Kanadyjczyk nie tylko nie zachęcał do sentymentalizmu, ale wręcz kpił z niego .

Ze smutną miną pokazał obrączkę i obwieścił, że zaręczył się z modelką Luisaną Lopilato. Kiedy publiczność odpowiedziała oklaskami, udawał zawód i pretensje: – Spodziewałem się raczej płaczu tysięcy dziewcząt. I gejów! Bo przecież podejrzewacie, że jestem jednym z nich – drwił z medialnej gry, jaką prowadzi wiele gwiazd, a także z nazbyt wścibskich fanów. Zmienny niczym kameleon, zaskakiwał komicznym talentem i konferansjerką w stylu Jima Carrey'a. Starał się wzruszyć widzów romantyczną interpretacją "Georgia on My Mind", by w chwilę potem śmiać się z samego siebie. Jakby chciał powiedzieć, że nie warto traktować gwiazd i piosenek zbyt serio, bo wszystko, co dziś podziwiamy, to tylko show.

Nie oszczędził Franka Sinatry, za którego następcę jest uważany. Zamiast tańczyć jak on z wdziękiem, parodiował kroki amerykańskiego gwiazdora w stylu, jaki mógłby wymyślić chyba tylko Charlie Chaplin. Ślizgał się po parkiecie, niby nieudolnie, co wymagało jednak znakomitego warsztatu.

Sinatrze Buble poświęcił osobny monolog. – Myślicie, że wychowałem się na jego piosenkach? A skąd! Chodziłem do szkoły w białej rękawiczce: kochałem Michaela Jacksona! I zaczął tańczyć jak król popu.

Przyznam, że gdy wszedł między fanów, zacząłem go podejrzewać o playback. Dla takich niedowiarków jak ja przygotował świetne wykonanie "Me and Mrs. Jones". I niesamowity finał. Stanął przed zasuniętą kurtyną, a gdy z ciemności wydobył go reflektor – zaśpiewał "Song for You". Bez mikrofonu.

Po koncercie zastanawiałem się, kim jest naprawdę Michael Buble. Blagierem? Błaznem? To też. Przede wszystkim jednak artystą, który udowodnił, że nawet w czasach komputerowych produkcji są wartości, które nie podlegają inflacji: talent i głos.

[srodtytul]Przytul mnie [/srodtytul]

The Baseballs to trzech chłopaków podobnych do Presleya z pierwszych lat kariery. Włosy błyszczące od brylantyny zaczesują do tyłu. W niedzielny wieczór, gdy tylko zaczęli śpiewać w Astra Kulturhaus, nogi gięły się im w rockandrollowych wygibasach. Za nimi uwijali się jak w ukropie szalony kontrabasista i pianista grający niczym w saloonie na Dzikim Zachodzie. Przed sceną piszczały dziewczęta ubrane w marszczone spódnice, wirowały wyglądające spod nich halki.

The Baseballs nie prowadzą tak wyrafinowanej gry z publicznością jak Buble. Wykonują w wersji retro przeboje Rihanny, Scissor Sisters, Eltona Johna i Roxette. Ich show to żywiołowa młodzieżowa zabawa z przymrużeniem oka. Łączy karaoke, aerobik i absurdalne żarty.

Gdy zaprosili na estradę dziewczęta, szybko się zorientowały, że biorą udział w konkursie tańca. Na tle The Baseballs trudno nie wypaść jak drewniana noga, dlatego publiczność śmiała się do rozpuku. Wybuchały fajerwerki, konfetti sypało się z nadscenia. Pianista piekł kiełbaskę nad płonącym pianinem. Zobaczyłem niemiecką odmianę gry "baba jaga patrzy": na znak jednego z wokalistów zarówno zespół, jak i roztańczona widownia musieli stanąć w bezruchu jak figury z wosku. Zaraz potem tańczyliśmy krok w lewo, krok w prawo. Im bardziej się myliliśmy, tym większy był ubaw.

Z The Baseballs nie można się nudzić. Ale imponują też jako wokaliści. Udowodnili to w porywającym finale i piosenkach śpiewanych a capella. Tak lirycznych, że dziewczęta tuliły się do chłopców. A o to przecież chodziło, gdy rodził się rock and roll.

[i]Jacek Cieślak z Berlina[/i]

Nie tolerujecie wulgarności dzisiejszych piosenek i obscenicznych wideoklipów? Tęsknicie do stylowych i romantycznych lat 50. – Franka Sinatry oraz Elvisa Presleya?

[wyimek] [link=http://www.rp.pl/artykul/9131,488274_Lata_50__wracaja_do_mody.html]Lata 50. wracają do mody - oglądaj na tv.rp.pl [/link] [/wyimek]

Pozostało 95% artykułu
Kultura
Przemo Łukasik i Łukasz Zagała odebrali w Warszawie Nagrodę Honorowa SARP 2024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali