Playbutton, dosłownie - grający guzik, ma 4,5 centymetrową średnicę i waży niecałe 11 gramów. Przypomina ozdobny znaczek mocowany do ubrania jak broszkę. Przedstawia twarz muzyka albo okładkę najnowszego albumu, który... znajduje się w środku, w formie cyfrowej. Znaczek jest jednocześnie nośnikiem muzyki i jej odtwarzaczem. Zasila go bateria, którą można doładować. Na odwrocie znajdują się przyciski umożliwiające odtwarzanie i omijanie utworów, oraz wejście na słuchawki.

Każdy Playbutton zawiera tylko jeden album, nie może więc konkurować z odtwarzaczami mp3 o dużej pamięci. Ale pozwala od razu odtworzyć zakupioną płytę i nosić ją przy sobie.

Playbutton to unowocześniona wersja fleksidysków, które pojawiły się w latach 70. jako gadżet promocyjny. Były to płyty tłoczone na bardzo cienkim tworzywie i sprzedawane wraz z prymitywnym, papierowym gramofonem, umożliwiającym ich odtwarzanie - wystarczyło ustawić igłę i własnoręcznie obracać płytę. Natomiast Playbutton jest cyfrowym samograjem. Jego pomysłodawcy z firmy Playbutton, niewielkiej, ale mającej już biura Nowym Jorku, Tokyo, Barcelonie i Londynie, liczą, że znaczek spodoba się słuchaczom, którym nie odpowiadają ani płyty CD, ani odtwarzacze mp3 - czyli miłośnikom muzyki, którzy lubią trzymać ją w dłoniach.

Pierwsze osiem albumów trafi do sprzedaży w lutym, wtedy odbędzie się oficjalna premiera Playbuttona. Na początek w nowym formacie ukażą się płyty artystów alternatywnych, m.in. Oval - niemieckiej grupy techno, a także kilku nowojorskich zespołów. Producenci przewidują, że Playbuttony będą sprzedawane w sklepach płytowych, na koncertach, a także w sieciach sklepów detalicznych. Cena będzie się zmieniać w zależności od zawartości znaczka, ale orientacyjny koszt to 15 dolarów.

Najnowocześniejszą cechą Plabuttona jest to, że pozwala demonstrować swój gust muzyczny. Najbardziej staromodną - fakt, iż nie można zmieniać kolejności odtwarzania utworów. Młode pokolenie słuchaczy przyzwyczaiło się już do samodzielnych wyborów, a twórcy Plabutton chcą ich przekonać, że warto wysłuchać albumu od początku do końca.