Jeff Goldblum o aktorstwie

Z Jeffem Goldblumem rozmawia Barbara Hollender

Publikacja: 03.02.2011 16:30

Jeff Goldblum o aktorstwie

Foto: AP

[b]Rz: Lubi pan swój zawód?[/b]

Czy lubię? Nie wyobrażam sobie niczego piękniejszego.

[b]Wielu aktorów mówi, że kocha sztukę, ale najważniejsze jest dla nich życie. [/b]

Dla mnie aktorstwo jest całym światem. To się zaczęło jak miałem dziesięć, jedenaście lat. Uczyłem się tańca jazzowego i mieliśmy wspólną szatnię z dziewczynami. Czego ja tam wtedy nie widziałem! Aż nabrałem przekonania, że warto być artystą. A tak bardziej serio, to rzeczywiście od wczesnych lat marzyłem o scenie i ekranie, choć wstydziłem się do tego przyznać. To była moja tajemnica. Jako mały chłopiec właziłem pod prysznic i gdy szklane drzwi od kabiny zaparowywały, pisałem palcem modlitwę: „Boże, daj mi zostać aktorem”. Potem szybko wszystko zmazywałem, żeby nikt nie zobaczył. Lekcje w szkole nie były moją ulubioną formą spędzania czasu. Kochałem sport, jazz, malowanie, ale przede wszystkim teatr i kino. Miałem w moim rodzinnym Pittsburghu ulubione kino, takie w dawnym stylu, z balkonami. Spędzałem w nim pół życia. Bałem się, że rodzice będą bardzo zawiedzeni tymi zainteresowaniami. Zwłaszcza ojciec, który był świetnym lekarzem i bardzo poważnym człowiekiem. Ale oni bez problemu zaakceptowali moją pasję, zwłaszcza że ja sam traktowałem ją bardzo poważnie.

[wyimek][link=http://www.rp.pl/temat/355194_Zblizenie.html]Czytaj więcej - Zbliżenie[/link][/wyimek]

[b]To nie były marzenia o sławie, bogactwie, życiu na współczesnym Olimpie?[/b]

Nie, nie, ja nie musiałem o tym marzyć. Miałem szczęśliwe dzieciństwo, niczego mi nie brakowało. Byłem raczej wydelikaconym idealistą. Uważałem, że aktorstwo otworzy mi drzwi do lepszego świata, pełnego fantazji i magii.

[b]I nie zawiódł się pan?[/b]

Różnie bywało. Ale generalnie nie. Aktorstwo daje coś, czego nie oferuje żaden inny zawód: możliwość przeżywania emocji, które w innym wypadku nie byłyby ci dostępne. Ale też wiele wymaga. Mój wspaniały nauczyciel Sanford Meisner zawsze mi powtarzał, że aktor może zainteresować widza tylko wtedy, gdy ma mu coś do zaoferowania: swoją wiedzę, wrażliwość, spojrzenie na świat, doświadczenie. Dlatego zawsze wierzyłem, że trzeba podejmować się różnych zadań, wzbogacać jako człowiek, pracować nie tylko nad rolami, ale również nad sobą.

[b]To znaczy? [/b]

Każdy to robi na swój na swój sposób. Ja na przykład uwielbiam podróżować. W każdej chwili jestem gotowy spakować torbę i wsiąść do samolotu, pociągu, samochodu. Poznawać nowe miejsca i kultury, rozmawiać z ludźmi. Poza tym medytuję, ćwiczę jogę. Lubię żyć z otwartymi oczami.

[b]Wielu widzów poznało pana jako zwariowanego naukowca, który zamienia się w muchę w filmie Davida Cronenberga.[/b]

Uwielbiam filmy o monstrach i potworach. W młodości wręcz je pochłaniałem. Ale „Mucha” ma w sobie coś więcej. W tym filmie jest głębsza refleksja na temat świata i tony poezji.

[b]W latach dziewięćdziesiątych zagrał pan w największych hollywoodzkich przebojach: „Jurassic Park”, „Dzień niepodległości” i „Zaginiony świat”. Jakie to było doświadczenie?[/b]

W takich pytaniach, zadawanych przez dziennikarzy, czuję czasem zdziwienie: „Pan, aktor Hartleya, Altmana, Cronneberga – w hollywoodzkich hitach?” A to była ekscytująca praca i fantastyczna zabawa.

[b]Jak pan wspomina spotkanie ze Stevenem Spielbergiem?[/b]

Pełny profesjonalizm, a do tego serdeczność i wielka miłość do kina. Kiedyś zapytałem go, jakie filmy, jego zdaniem, powinien znać każdy aktor. Przyniósł mi komplet płyt. Były wśród nich m.in. „Trzeci człowiek” Carola Reeda, „Dziewczyna Piętaszek” Hawksa, „Spokojny człowiek” Johna Forda.

[b]A jednak nie zagrzał pan miejsca w mainstreamie. Wycofał się pan z Hollywood.[/b]

– Ja się nie znikąd wycofywałem. Nie pogardzam hitami, jak czasem starają mi się wmówić niektórzy krytycy. Taki wielki film to wspaniała przygoda. Nie ma co ukrywać: po prostu przestałem dostawać propozycje grania w megaprodukcjach. Może jestem już do nich za stary? Tylko proszę nie pomyśleć, że czuję się przez to zapomniany lub odrzucony. Nic podobnego. Znalazłem sobie miejsce w filmach niszowych i to też daje mi ogromną satysfakcję. Pewnie mniej w nich zarabiam. Ale na życie, całkiem wygodne, mi wystarcza, a nie należę do osób, które zżera ambicja. Nigdy nie przyszła mi do głowy myśl: „Cholera, oni mi proponują pół miliona dolarów za film, a mój partner dostaje półtora miliona”.

[b]Jak przygotowuje się pan do ról?[/b]

Myślę. Pani się śmieje? To nie jest wcale żart. Mam ogromny szacunek dla ludzi pióra. Dla pisarzy, dramaturgów, scenarzystów. Oczywiście tych dobrych, którzy potrafią budować postacie i wiedzą, co chcą ludziom poprzez ich losy powiedzieć. Kiedy więc dostaję interesujący tekst, przede wszystkim analizuję go. Zastanawiam się, jaki powinien być mój bohater, żeby widz odebrał go właściwie. To są bardzo delikatne sprawy. W aktorstwie nie działają prawa matematyki. Dwa plus dwa niekoniecznie równa się cztery. Wystarczy kilka fałszywych gestów, niepotrzebne przerysowanie, a wszystko wydaje się fałszem. Dlatego najpierw trzeba zadać sobie podstawowe pytania: Co autor chciał przekazać? I jak ja mam to zrobić? Ale nie ukrywam, że są też role, gdzie samo myślenie nie wystarcza.

[b]Zapewne takie, jak w „Adam Ressurected”? Gra pan tam żydowskiego komika, który w czasie okupacji, w obozie koncentracyjnym, żeby ratować życie, zabawiał komendanta, pozwalając, by ten traktował go jak psa.[/b]

Strzał w dziesiątkę. Bardzo solidnie się do tego filmu przygotowywałem. Paul Schraeder przysłał mi świetny scenariusz, ale musiałem się o bohaterze dowiedzieć znacznie więcej. Poleciałem do Izraela, żeby zobaczyć kraj, w którym mieszkał po wojnie. Byłem w Niemczech. W Los Angeles rozmawiałem z ludźmi, którzy przeżyli Holokaust. Jeden z nich powiedział mi, że jeśli chcę zrozumieć, czym był obóz koncentracyjny, powinienem zobaczyć Majdanek. Dlatego pojechałem też do Polski, do Lublina. Tej wizyty nigdy nie zapomnę. Poza tym ćwiczyłem wymowę, bo nie chciałem mówić z amerykańskim akcentem. A na koniec jeszcze uczyłem się magii i gry na skrzypcach.

[b]Musiał się pan tego uczyć? Jest pan przecież muzykiem.[/b]

Tak, mam nawet swoją grupę w Los Angeles. Ale zawsze byłem pianistą. Dlatego wynająłem nauczyciela do nauki gry na skrzypcach. No i wreszcie pracowałem z treserami psów.

[b]Mieszka pan czasem na wschodnim, czasem na zachodnim wybrzeżu. Gdzie czuje się pan lepiej?[/b]

Nowy Jork i Los Angeles lubię tak samo. Każde z tych miejsc jest inne, tętni innym rytmem, wymusza inny styl bycia. Nowy Jork jest mi bardzo bliski. Przyjechałem tu jako siedemnastoletni chłopak, studiowałem aktorstwo, zadebiutowałem na scenie w musicalu „Dwaj panowie z Werony”, potem grałem w teatrze. W LA spędzam mnóstwo czasu, w końcu tam jest główna siedziba przemysłu filmowego. Ale nie widzę powodu, by któreś z tych miast uważać za piękniejsze albo bardziej przyjazne. W obu można żyć pełnią życia. Wszystko zależy od człowieka i jego nastawienia do świata. Pamiętam, jak w dzieciństwie wychodziłem z domu, zatapiałem się w pobliskim lesie i miałem głębokie poczucie szczęścia. Dziś potrafię cieszyć się wielkomiejskim gwarem wschodniego wybrzeża i plażami rozpościerającymi się wzdłuż wybrzeża zachodniego.

[b]Jest coś, czego w życiu pan żałuje?[/b]

Nie, nie mam takich myśli. Wszystko, co przeżyłem i w czym zagrałem, doprowadziło mnie do miejsca, w którym teraz jestem. A że to miejsce mi odpowiada, nie mam powodu do narzekania. Gram, uczę moich studentów, czasem muzykuję albo coś namaluję. Jest dobrze.

[b]Jak pan widzi siebie za 10, 15 lat? Jako profesora aktorstwa czy czynnego aktora?[/b]

Jedno drugiemu nie przeszkadza. Bardzo lubię uczyć, kontakt z młodymi ludźmi odmładza mnie. Ale oczywiście bardzo chciałbym nadal grać. A jeśli się nie uda? Cóż, wtedy będę podróżował. Dopóki starczy mi sił.

[i]Zaginiony świat. Jurassic park

16.00 | Ale kino! | wtorek[/i]

[ramka]Ma 58 lat, urodził się w Pittsburghu w stanie Pensylwania. Mając 17 lat przeprowadził się do Nowego Jorku, gdzie studiował aktorstwo w renomowanej szkole Neighborhood Playhose. Zadebiutował na off-broadwayowskiej scenie w „Dwóch panach z Werony” Szekspira. Od połowy lat 70. zaczął pojawiać się regularnie na ekranie. Miał szerokie emploi, grał w komediach, dramatach sensacyjnych, filmach obyczajowych, westernach, baśniach dla dzieci. Spotkał się na planie m.in. z Woodym Allenem, Robertem Altmanem, Halem Hartleyem, ale wielką sławę przyniosła mu główna rola w filmie Davida Cronenberga „Mucha”, a potem udział w trzech hollywoodzkich hitach – „Dniu niepodległości” i dwóch częściach spielbergowskiego „Jurassic Park”. Jego pasją jest muzyka jazzowa.Nie należy do mężczyzn stałych w uczuciach. Był dwukrotnie żonaty: z Patricią Gaul i Geeną Davis, dłuższe związki łączyły go też z Laurą Dern, Kristin Davis i Catherine Wrefod. Jego ostatnią partnerką jest młodsza o 32 lat Lydia Hearst, dziedziczka fortuny magnata prasowego Williama Randolpha Hearsta. [/ramka]

[b]Rz: Lubi pan swój zawód?[/b]

Czy lubię? Nie wyobrażam sobie niczego piękniejszego.

Pozostało 99% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"