Sidney Lumet nie żyje. Reżyser miał 86 lat

W wieku 86 lat zmarł Sidney Lumet, reżyser przełomowych dla historii kina "Dwunastu gniewnych ludzi"

Aktualizacja: 12.04.2011 07:39 Publikacja: 10.04.2011 19:17

Sidney Lumet nie żyje. Reżyser miał 86 lat

Foto: AFP

Ostatni raz stanął za kamerą w 2007 roku. Nakręcił wtedy poruszający dramat sensacyjny "Nim diabeł dowie się, że nie żyjesz". Jednak symboliczne zwieńczenie jego wspaniałej, trwającej ponad pół wieku kariery nastąpiło dwa lata wcześniej, gdy Akademia przyznała mu Oscara za całokształt twórczości.

Naprawiła w ten sposób swój błąd, jakim był brak statuetki dla Lumeta za reżyserię. W tej kategorii zdobył "tylko" cztery nominacje: za debiutancki film "Dwunastu gniewnych ludzi" (1957), "Pieskie popołudnie" (1975), "Sieć" (1976) i "Werdykt" (1982). Każdy z tych obrazów, razem ze słynnym "Serpico" (1973), należy do klasyki kina, jest częścią legendy Hollywood.

Sidney Lumet lubił o sobie mówić jako o rzemieślniku, którego podstawowym obowiązkiem jest perfekcyjne wykonanie zadania. Jednak kiedyś napisał: "Celem wszystkich filmów jest rozrywka. Ja wierzę w kino, które idzie krok dalej. Skłania widza do zastanowienia się nad własnym sumieniem". Dlatego jego bohaterowie dokonywali trudnych, niejednoznacznych moralnie wyborów. Stawali do walki z uprzedzeniami ("Dwunastu gniewnych ludzi", "Pieskie popołudnie"), korupcją w policji ("Serpico") i hipokryzją mediów ("Sieć"), ale byli osamotnieni. Ich bunt zwykle okazywał się aktem straceńczej odwagi.

Lumet przyczynił się do rozkwitu kina obywatelskiego w Hollywood, krytycznie analizującego działalność najważniejszych instytucji publicznych, m.in. wymiaru sprawiedliwości, służby zdrowia, telewizji. W dzisiejszej fabryce snów ten charakterystyczny dla filmów Lumeta publicystyczny zapał już wygasł. Obecnie jest domeną zaangażowanego dokumentu, czego przykładem oscarowe "In-side Job" Charlesa Fergusona.

Koniec epoki

Ukochanym miastem Lumeta był Nowy Jork. Co prawda urodził się w 1924 r. w Filadelfii, ale po roku zamieszkał z rodzicami w pełnej imigrantów nowojorskiej dzielnicy Lower East Side. Ona ukształtowała jego wrażliwość. W wywiadach podkreślał: "Sądzę, że ktoś taki jak ja – dziecko wielkiego kryzysu, wychowane w dzielnicy nędzarzy, a na dodatek Żyd – w sposób oczywisty musi się zainteresować problematyką społeczną".

Najpierw poszedł w ślady ojca. Baruch Lumet, zanim wyemigrował do Stanów, był aktorem w żydowskich teatrach Warszawy. Sidney trafił natomiast na Broadway i choć grał u coraz lepszych reżyserów, to w 1948 roku przeniósł się do telewizji. Poznał ją od podszewki, przechodząc drogę od asystenta do reżysera oraz producenta spektakli i seriali. Należał do pokolenia amerykańskich twórców, którzy dzięki telewizji doszlifowali warsztat i kapitalnie wykorzystali go w kinie. Podobnie rozwijały się kariery nieżyjących już Johna Frankenheimera, Roberta Altmana i Sydneya Pollacka. Wraz ze śmiercią Lumeta kończy się pewna epoka.

Doświadczenia wyniesione z telewizji i teatru nauczyły go morderczego tempa pracy. Chciał, żeby aktorzy wręcz zatracali się w roli. "Wyciska człowieka jak cytrynę" – mówił Al Pacino, który zdobył dwie nominacje do Oscara za "Serpico" i "Pieskie popołudnie".

Reżyser aktorów

Lumet zyskał tytuł "reżysera aktorów". W "Dwunastu gniewnych ludziach" Henry Fonda stworzył rolę życia jako przysięgły, który nie poddaje się presji pozostałych członków ławy, by skazać młodego Latynosa oskarżonego o zabójstwo ojca. Paul Newman był o krok od Oscara za "Werdykt", gdzie wcielił się w zapijaczonego adwokata. We "Wzgórzu" (1965) pokazującym, jak wojsko odczłowiecza ludzi, Sean Connery udowodnił, że nie jest wyłącznie skazany na smoking Bonda. W "Morderstwie w Orient Ekspresie" (1974) błysnęli m.in. Ingrid Bergman i Albert Finney. Najwięksi gwiazdorzy kina czuli się u niego bezpiecznie. Nie bali się odsłonić, pokazać skrywanych głęboko emocji.

Lumet dał impuls do rozwoju w Hollywood niezwykle ważnego gatunku kina – dramatu sądowego. W "Dwunastu gniewnych ludziach" i "Werdykcie" stworzył jego kanon. Jest też autorem ważnych dramatów policyjnych "Serpico" i "Książę miasta" (1981). Jednak najbardziej aktualna wydaje się obecnie "Sieć" – groteskowa opowieść o koncernie medialnym, który zrobi wszystko, by podnieść słupki oglądalności. Istota działania stacji telewizyjnych nie zmieniła się od czasu premiery przed 35 laty. Najlepszą odtrutką na papkę medialną, którą nas karmią, są filmy Lumeta.

Korzystałem z "The New York Timesa" i książki "Mistrzowie amerykańskiego kina", cz. 2.

Ostatni raz stanął za kamerą w 2007 roku. Nakręcił wtedy poruszający dramat sensacyjny "Nim diabeł dowie się, że nie żyjesz". Jednak symboliczne zwieńczenie jego wspaniałej, trwającej ponad pół wieku kariery nastąpiło dwa lata wcześniej, gdy Akademia przyznała mu Oscara za całokształt twórczości.

Naprawiła w ten sposób swój błąd, jakim był brak statuetki dla Lumeta za reżyserię. W tej kategorii zdobył "tylko" cztery nominacje: za debiutancki film "Dwunastu gniewnych ludzi" (1957), "Pieskie popołudnie" (1975), "Sieć" (1976) i "Werdykt" (1982). Każdy z tych obrazów, razem ze słynnym "Serpico" (1973), należy do klasyki kina, jest częścią legendy Hollywood.

Pozostało 84% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"