Reklama

Pasja wg św. Łukasza Festiwal Beethovenowski

Wielkanocny Festiwal Beethovenowski skończył 15 lat i po sukcesach popadł w stan usypiającej stabilizacji - pisze Jacek Marczyński

Publikacja: 21.04.2011 19:23

Urodzony w Warszawie niemiecki dyrygent Marek Janowski był wielką indywidualnością festiwalu

Urodzony w Warszawie niemiecki dyrygent Marek Janowski był wielką indywidualnością festiwalu

Foto: Fotorzepa, Rob Robert Gardziński

Jeszcze tylko dzisiejszy koncert i kolejna edycja jednej z największych imprez muzycznych w kraju przejdzie do historii. Wielkopiątkowe wykonanie "Pasji według św. Łukasza" Krzysztofa Pendereckiego będzie wydarzeniem. Powrót po 45 latach od prawykonania do słynnej "Pasji", która odegrała ważną rolę w historii muzyki XX wieku, nie wpłynie jednak na obraz całego Wielkanocnego Festiwalu Beethovenowskiego.

Wbrew temu, co mówią rozmaici malkontenci, nie jest on pojemnym workiem, do którego można wrzucić każdy utwór i wykonawcę. Festiwal konsekwentnie pozostaje w obszarach muzyki XIX wieku, z wypadami w odleglejszą przeszłość lub czasy nam bliższe.

Ta formuła, od dawna sprawdzona w świecie, idealnie nadaje się dla Warszawy, w której nie brak rozmaitych, bardziej niszowych przedsięwzięć muzycznych. Duża metropolia musi mieć jednak imprezę adresowaną do bardziej masowej publiczności. Tłumy wypełniające Filharmonię Narodową czy Teatr Wielki przez cały Wielki Tydzień dobitnie to potwierdzają.

Warszawa ma inny duży festiwal – "Chopin i jego Europa" – również poświęcony XIX-wiecznej muzyce. Rywalizacji między nimi nie ma, bo oba dokonały swoistej specjalizacji. Przed Wielkanocą słuchamy interpretacji współczesnych, choć wyrastających z tradycji neoromantycznych, latem zjeżdżają do stolicy artyści specjalizujący się w tzw. autentycznym wykonawstwie, używający instrumentów z epoki.

Niech zatem każdy czyni swoje. Trudno więc zrozumieć, dlaczego na Wielki Wtorek zaproszono Wrocławską Orkiestrę Barokową. Dyrektor "Chopina i jego Europy", który też interesował się tym zespołem, mógł cieszyć się, że to nie jego publiczność słuchała tej "Pasji według św. Mateusza" Bacha. Każdy solista miał na nią własny sposób, chór Filharmonii Wrocławskiej śpiewał nierówno, a dyrygent Andrzej Kosendiak był całkowicie bezradny.

Reklama
Reklama

Jeden wieczór nie powinien wpłynąć na temperaturę dwutygodniowej imprezy, jednak pozostałe koncerty nie przyniosły wielkich emocji. Beethoven, Schumann czy Chopin grany na XIX-wiecznych instrumentach dla polskiej publiczności brzmi wciąż nowatorsko. Ci sami kompozytorzy w wykonaniu współczesnych orkiestr, jakie zaprasza Festiwal Beethovenowski, są czymś powszednim.

Na dodatek tegoroczną edycję zdominował jeden wzorzec wykonawczy: niemiecka staranność, która budzi szacunek, ale nie wywołuje żywszych emocji. Tak grały orkiestry z Wirtembergii, Drezna czy Elbipolis z Hamburga. Dopiero gdy pojawił się Marek Janowski ze swoją Rundfunk Sinfonieorchester z Berlina, okazało się, że dobrze znana "Eroica" Beethovena porywa kipiącą z niej energią.

Gdy do berlińczyków dołączyła Petra Lang, to okazało się, że "Wiesedonck-Lieder" Wagnera i finał jego "Tristana i Izoldy" mają wręcz metafizyczny charakter. Niemiecka śpiewaczka zachwycała umiejętnością prowadzenia długiej frazy, dyrygent z orkiestrą wprowadził zaś w gąszcz niuansów brzmieniowych muzyki Wagnera.

Mało jest dziś dyrygentów takich jak Marek Janowski, potrafiących wnikliwie zagłębiać się w partyturę. Nie ma na to ochoty także wielu solistów. Z tegorocznych w pamięci pozostanie Aleksiej Wolodin, który błyskotliwie zagrał III koncert fortepianowy Prokofiewa.

Artystów ze świata nie brakowało, ale ton festiwalowi nadali Polacy. Była niedziela z mistrzem Jerzym Semkowem,, a Antoni Wit przykuł uwagę swą interpretacją tak trudnego dzieła, jakim jest symfonia "Zmartwychwstanie".

Punktem kulminacyjnym okazało się jednak wykonanie rzadko grywanej w świecie opery "Maria Padilla". To jedno z najlepszych dzieł, jakie skomponował Gaetano Donizetti, niesłusznie lekceważone. Łukasz Borowicz z Polską Orkiestrą Radiową postarał się zaprezentować nam wszystkie jego walory: bogatą instrumentację, świetne sceny chóralne godne Verdiego oraz ogromne bogactwo melodii przypisanych śpiewakom. Ci zaś wiedzieli, co z nimi zrobić.

Reklama
Reklama

Nawet jeśli słynna Nelly Miriocioiu (tytułowa bohaterka) przyjechała do nas kilkanaście lat za późno, a nie każdy z jej młodych partnerów z Uniwersytetu w Yale dysponował pięknym głosem, to wszyscy wiedzieli, jak należy interpretować operę epoki belcanta, by "Maria Padilla" stała się dziełem żywym, pełnym dramatyzmu i emocjonalnych napięć.

Po entuzjastycznie przyjętym koncercie pozostanie nagranie. Z pewnością płyta wzbudzi zainteresowanie w świecie: "Maria Padilla" to prawdziwy rarytas. I dlatego warto organizować ten festiwal.

Jeszcze tylko dzisiejszy koncert i kolejna edycja jednej z największych imprez muzycznych w kraju przejdzie do historii. Wielkopiątkowe wykonanie "Pasji według św. Łukasza" Krzysztofa Pendereckiego będzie wydarzeniem. Powrót po 45 latach od prawykonania do słynnej "Pasji", która odegrała ważną rolę w historii muzyki XX wieku, nie wpłynie jednak na obraz całego Wielkanocnego Festiwalu Beethovenowskiego.

Wbrew temu, co mówią rozmaici malkontenci, nie jest on pojemnym workiem, do którego można wrzucić każdy utwór i wykonawcę. Festiwal konsekwentnie pozostaje w obszarach muzyki XIX wieku, z wypadami w odleglejszą przeszłość lub czasy nam bliższe.

Pozostało jeszcze 85% artykułu
Reklama
Patronat Rzeczpospolitej
Warszawa Singera – święto kultury żydowskiej już za chwilę
Kultura
Kultura przełamuje stereotypy i buduje trwałe relacje
Kultura
Festiwal Warszawa Singera, czyli dlaczego Hollywood nie jest dzielnicą stolicy
Kultura
Tajemniczy Pietras oszukał nowojorską Metropolitan na 15 mln dolarów
Kultura
1 procent od smartfona dla twórców, wykonawców i producentów
Materiał Promocyjny
Firmy coraz częściej stawiają na prestiż
Reklama
Reklama