Jeszcze tylko dzisiejszy koncert i kolejna edycja jednej z największych imprez muzycznych w kraju przejdzie do historii. Wielkopiątkowe wykonanie "Pasji według św. Łukasza" Krzysztofa Pendereckiego będzie wydarzeniem. Powrót po 45 latach od prawykonania do słynnej "Pasji", która odegrała ważną rolę w historii muzyki XX wieku, nie wpłynie jednak na obraz całego Wielkanocnego Festiwalu Beethovenowskiego.
Wbrew temu, co mówią rozmaici malkontenci, nie jest on pojemnym workiem, do którego można wrzucić każdy utwór i wykonawcę. Festiwal konsekwentnie pozostaje w obszarach muzyki XIX wieku, z wypadami w odleglejszą przeszłość lub czasy nam bliższe.
Ta formuła, od dawna sprawdzona w świecie, idealnie nadaje się dla Warszawy, w której nie brak rozmaitych, bardziej niszowych przedsięwzięć muzycznych. Duża metropolia musi mieć jednak imprezę adresowaną do bardziej masowej publiczności. Tłumy wypełniające Filharmonię Narodową czy Teatr Wielki przez cały Wielki Tydzień dobitnie to potwierdzają.
Warszawa ma inny duży festiwal – "Chopin i jego Europa" – również poświęcony XIX-wiecznej muzyce. Rywalizacji między nimi nie ma, bo oba dokonały swoistej specjalizacji. Przed Wielkanocą słuchamy interpretacji współczesnych, choć wyrastających z tradycji neoromantycznych, latem zjeżdżają do stolicy artyści specjalizujący się w tzw. autentycznym wykonawstwie, używający instrumentów z epoki.
Niech zatem każdy czyni swoje. Trudno więc zrozumieć, dlaczego na Wielki Wtorek zaproszono Wrocławską Orkiestrę Barokową. Dyrektor "Chopina i jego Europy", który też interesował się tym zespołem, mógł cieszyć się, że to nie jego publiczność słuchała tej "Pasji według św. Mateusza" Bacha. Każdy solista miał na nią własny sposób, chór Filharmonii Wrocławskiej śpiewał nierówno, a dyrygent Andrzej Kosendiak był całkowicie bezradny.