Szczęśliwy wędrowiec

Mieczysław Weinberg. Świat zastanawia się, dlaczego przez lata ten wspaniały kompozytor był kompletnie nieznany

Aktualizacja: 28.04.2011 22:27 Publikacja: 28.04.2011 22:15

Premiera opery „Pasażerka” Mieczysława Weinberga w warszawskim Teatrze Wielkim, październik 2010 r.

Premiera opery „Pasażerka” Mieczysława Weinberga w warszawskim Teatrze Wielkim, październik 2010 r.

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Ostałowski

„Kim jest Weinberg?" – pytała kilka miesięcy temu Eleonore Büning na łamach „Frankfurter Allgemeine Zeitung".

– „Jak to możliwe, że kompozytor, który stworzył ponad 500 dzieł i którego muzyczni koledzy w Moskwie wymieniali jednym tchem z Szostakowiczem i Prokofiewem, mógł tak kompletnie zniknąć z pola widzenia?". Te same pytania możemy zadawać i my, bo choć Mieczysław Weinberg zawsze Warszawę nosił w sercu, jego muzyka dopiero teraz, i to nadal zbyt rzadko, zaczyna być w Polsce grywana.

Dorobek twórcy urodzonego w Warszawie, ale przez większą część życia mieszkającego w Moskwie, jest rzeczywiście imponujący: 26 symfonii, cztery sinfonietty, 17 kwartetów smyczkowych, mnóstwo innych utworów kameralnych i pieśni oraz – jakby jeszcze było mało – siedem oper i trzy balety. Może właśnie owa niezwykła obfitość dla wielu stała się podejrzana? Kompozytor tworzący z taką łatwością nie wydaje się godzien głębszego zainteresowania. Weinberga na dodatek traktowaliśmy jako przedstawiciela konserwatywnej, mało ciekawej muzyki Związku Radzieckiego. Uważano, że tworzył pod wpływem Prokofiewa i Szostakowicza, nie wprowadził natomiast muzyki rosyjskiej na nowe tory, tak jak uczynili to młodsi od niego: Gubajdulina czy Schnittke.

Na zachód od Polski informacje o nim zaś w ogóle nie docierały. Zadbała o to komunistyczna władza kontrolująca artystów i stosująca wobec nich zestaw wyróżnień i kar. Mieczysław Weinberg bywał czasem nagradzany i honorowany w Związku Sowieckim, natomiast nie pozwalano mu na wyjazdy w świat i promowanie własnych utworów.

Z Kiszyniowa do Warszawy

Może gdyby sam bardziej zabiegał o uznanie, gdyby wyemigrował na zachód Europy lub do Izraela, dziś stałby się ogólnie poważanym klasykiem XX wieku. On jednak zadowolił się tym, co osiągnął, bo najważniejsze było jedno: jako jedyny z rodziny Weinbergów przeżył Holokaust. W jego los zostały zaś wpisane ucieczki przed śmiercią i groźby represji, więc nawet drobne sukcesy cieszyły go w dwójnasób.

Mieczysław Weinberg urodził się w 1919 r. w Warszawie, do której pięć lat wcześniej przyjechał jego ojciec. On też miał szczęście, pochodził z Kiszyniowa, z którego wyjechał w początkach XX w., wkrótce po wyjeździe rodzina padła ofiarą żydowskich pogromów w rosyjskiej wówczas Besarabii. Szmuel Weinberg był muzykiem, w Warszawie zatrudnił się w żydowskim teatrze. Syn odziedziczył więc po nim talent, a objawił go wcześnie – jako pianista zadebiutował w wieku dziesięciu lat. W warszawskim konserwatorium uczył się u słynnego pedagoga Józefa Turczyńskiego, który szczycił się, że miał dwóch wybitnych uczniów: Witolda Małcużyńskiego (późniejszy pianista światowej sławy) i Mieczysława Weinberga.

On też chciał zostać wirtuozem fortepianu. Kiedy pod koniec lat 30. odwiedził Warszawę mieszkający w USA legendarny Józef Hofmann, Weinberg został mu przedstawiony. Tak wysoko ocenił umiejętności młodego studenta, że zaproponował mu dalszą naukę u siebie w filadelfijskim Curtis Institute. Mieczysław nie zdołał jednak wyruszyć w podróż, bo wybuchła wojna.

Ucieczka na wschód

Wieczorem 6 września 1939 r. wrócił z Adrii, gdzie grał w orkiestrze, do domu (Weinbergowie mieszkali w Warszawie przy ul. Żelaznej) i, jak się potem okazało, po raz ostatni widział się z rodzicami. Rano – tak jak tysiące mężczyzn – usłuchał rozkazu wojskowych władz i wyruszył na wschód, w pierwszą, ale nie ostatnią wędrówkę. Pierwszy etap tułaczki zakończył w Mińsku, gdzie życie wówczas płynęło zadziwiająco spokojnie. Rozpoczął studia kompozytorskie w tamtejszym konserwatorium, pracował jako pianista, tworzył pierwsze utwory. Koncert dyplomowy, na którym wykonano jego „Poemat symfoniczny", odbył się w Filharmonii w Mińsku 21 czerwca 1941 r. Następnego dnia o świcie hitlerowskie wojska przekroczyły granicę Związku Radzieckiego i Weinberg znów musiał uciekać.

Kolejna wędrówka zakończyła się po czterech tysiącach kilometrów, w Taszkiencie. Był uciekinierem bez prawa legalnego pobytu w tym mieście, a jednak los po raz kolejny uśmiechnął się do niego. Dostał pracę korepetytora-pianisty w miejscowej operze, poznał wielu kompozytorów, którzy także znaleźli schronienie w Taszkiencie. Oni zaś docenili jego talent, a jeden z nich, Jurij Lewitin, posłał Szostakowiczowi partyturę I Symfonii Weinberga. Słynny twórca tak wysoko ocenił ten utwór, że dla młodszego i nieznanego mu osobiście kolegi wystarał się o pozwolenie na stały pobyt w Moskwie.

Azyl w Moskwie

W stolicy Związku Radzieckiego Weinberg spędził resztę długiego życia (zmarł w 1996 r.). Można by powiedzieć, że znalazł swoje miejsce, ale nie zawsze było ono dla niego łaskawe. Uniknął śmierci w getcie lub w obozie koncentracyjnym, ale szybko pojął, że antysemityzm nie jest wpisany wyłącznie w ideologię nazistowską. Ofiarą czystek, które Stalin rozpętał pod koniec lat 40., padł ojciec jego pierwszej żony Solomon Michoels – słynny żydowski aktor zamordowany w tajemniczych okolicznościach w 1948 r. na ulicy w Mińsku. Z kolei jeden z wujów żony był w grupie lekarzy kremlowskich aresztowanych na rozkaz Stalina, gdy ten postanowił rozprawić się z inteligencją żydowskiego pochodzenia. Sam Weinberg także nie uniknął więzienia, agenci NKWD przyszli po niego na początku 1953 r. Po śmierci Stalina odzyskał jednak wolność.

Śmierci teścia poświęcił „Sinfoniettę" skomponowaną w 1948 r. Oficjalnie miała opiewać przyjaźń narodów radzieckich, ale kompozytor opatrzył ją cytatem z tekstu Michoelsa o żydowskiej piosence wędrującej przez kołchozowe pola. W wersji drukowanej tekst ten zniknął, a Weinberg znalazł się w tym czasie wśród twórców oskarżonych o muzyczny formalizm, w doborowym zresztą towarzystwie, obok Szostakowicza i Prokofiewa.

Dymitr Szostakowicz odegrał szczególną rolę w życiu uchodźcy z Warszawy. Kiedy Weinberg został uwięziony, napisał w jego obronie list do Berii, został też prawnym opiekunem jego córki, gdyż żona obawiała się, że też będzie aresztowana, a wówczas dziecko umieszczono by w sierocińcu. Po wyjściu Weinberga na wolność dokument o zobowiązaniach opiekuńczych spalili z radością podczas wspólnej kolacji.

Weinberg też stawał niejednokrotnie w obronie Szostakowicza, choćby w 1954 r., gdy Związek Kompozytorów Radzieckich zorganizował publiczną krytyczną dyskusję nad jego X Symfonią. Kiedy zaś dziesięć lat później pojawiła się szansa przywrócenia do życia opery „Lady Makbet mceńskiego powiatu", skazanej na niebyt w latach 30. z rozkazu Stalina, Weinberg odegrał ją z jej autorem na cztery ręce przed komisją mającą ocenić dzieło. Brał też udział w prezentacjach innych jego utworów. Szostakowicz z kolei w 1975 r. – już wówczas bardzo chory – uczestniczył w próbach opery Weinberga „Madonna i żołnierz", napisał też o niej obszerny szkic opublikowany na łamach „Prawdy". To także Szostakowicz namówił go, by z powieści o Auschwitz polskiej pisarki Zofii Posmysz zrobić libretto – i tak powstała operowa „Pasażerka".

Żydowskie motywy

Znacznie ciekawsze są jednak wzajemne związki muzyczne. Weinberg pozostawał pod wpływem Szostakowicza, jest to dostrzegalne nie tylko dla badaczy jego twórczości, ale i dla wnikliwych słuchaczy. On sam tego nie ukrywał: „Chociaż nigdy nie pobierałem u niego lekcji – powiedział kiedyś – zaliczam się do wychowanków Szostakowicza". Ale inspiracja szła i w drugą stronę. Dzięki Weinbergowi przyjaciel odkrywał muzykę żydowską, co zaowocowało choćby cyklem pieśni „Z żydowskiej poezji ludowej". W 1962 r. obaj skomponowali utwory o podobnej tematyce: Szostakowicz XIII Symfonię z tekstami Eugeniusza Jewtuszenki o tragedii Żydów zamordowanych w czasie wojny w podkijowskim wąwozie Babi Jar, Weinberg zaś VI Symfonię poświęconą pamięci żydowskich dzieci, ofiar wojny. Jego przyjaciel, wysłuchawszy tego utworu, powiedział zresztą, iż sam mógłby się pod nim podpisać.

W ukończonej na początku lat 60. VI Symfonii na chór chłopięcy i orkiestrę można odnaleźć wszystkie cechy stylu Weinberga. Jest pierwszą z cyklu jego dziel symfonicznych, w których wprowadził on partie wokalne, wykorzystując teksty Lwa Kwitki, Szmuela Gałkina i Michaiła Łukonina. Część pierwsza, wyłącznie instrumentalna, ma charakter medytacyjny, dopiero w kolejnych muzyka nabiera dramatyzmu. Typowe dla Weinberga jest to, że choć często posługiwał się on wielką orkiestrą, to używał jej w sposób kameralny, angażując poszczególne instrumenty. Często współbrzmią one ze sobą w nietypowych zestawieniach (czelesta z mandoliną). I kiedy już słuchacz przywykł do swoistego minimalizmu Weinberga, kompozytor zaskakuje potężnym brzmieniem całej orkiestry. Wrażenie jest wówczas olśniewające. Niewielu twórców XX-wiecznej muzyki potrafi przekazać taką skalę emocji: od zimnego chłodu po nieokiełznany wybuch.

Mołdawska rapsodia

W programie tegorocznego festiwalu Probaltica jest ponadto „Rapsodia na tematy mołdawskie", skomponowana w 1949 r., a więc w okresie, gdy Weinberg jako formalista znalazł się na indeksie. Postanowił wówczas „odkupić" swe winy utworami odwołującymi się do folkloru. Brzmienia mołdawskie były mu szczególnie bliskie, bo z tych terenów pochodzili jego przodkowie, silne są też w tym folklorze odwołania do muzyki żydowskiej. Do jej motywów sięgał Weinberg wielokrotnie, począwszy od cyklu przejmujących „Żydowskich pieśni", powstałych jeszcze w czasie II wojny światowej. Błyskotliwa rapsodia pokazuje też, ze był prawdziwym mistrzem orkiestracji, jego muzyka mieni się kolorami i brzmieniami.

Trzecim utworem, który usłyszymy na festiwalu, jest koncert skrzypcowy z 1959 r. dedykowany rosyjskiemu wirtuozowi Leonidowi Koganowi. To utwór klasyczny w formie, trzyczęściowy: te skrajne są dynamiczne, środkowa ma charakter medytacyjny, w całym zaś utworze symfonicznie potraktowana orkiestra prowadzi dialog z partią skrzypiec wymagającą dużej wirtuozerii. „Jestem pod urokiem koncertu skrzypcowego Weinberga, który cudownie zagrał skrzypek-komunista Leonid Kogan – zapisał w swym dzienniku Szostakowicz. – To dzieło najprzedniejsze w rzeczywistym znaczeniu tego słowa".

Zachód dostrzegł muzykę Mieczysława Weinberga już po jego śmierci, w początkach obecnego stulecia. Pojawiły się wtedy pierwsze jej nagrania poza Rosją. Początek dała niewątpliwie brytyjska Olympia, która w 2000 r. wypuściła na rynek obszerną, składającą się z 16 płyt, antologię utworów Weinberga, korzystając głównie z tego, co zarejestrowały wcześniej rosyjskie zespoły i orkiestry. W następnych latach pojawiły się kolejne, nowe już, nagrania realizowane przez kolejne firmy. Utwory Weinberga pojawiły się też na koncertach, nie tylko symfonicznych. Promocją jego 17 kwartetów zajął się na przykład znany francuski zespół Quatuor Danel.

Pośmiertny triumf

Dla spuścizny Weinberga szczególnie ważny okazał się rok 2010, kiedy ukazała się, wydana po angielsku i niemiecku, jego biografia autorstwa Davida Fanninga, a festiwal w Bregencji – jedna z najważniejszych europejskich imprez muzycznych – poświęcił mu swą edycję. Obok licznych utworów orkiestrowych wystawiono także dwie opery Weinberga: kameralny „Portret" według Mikołaja Gogola oraz „Pasażerkę" opartą na powieści Zofii Posmysz. Zwłaszcza ta opowieść o Auschwitz wywarła wstrząsające wrażenie, a spektakl w znakomitej inscenizacji Davida

Pountneya z Bregencji rozpoczął wędrówkę po scenach świata. W następnej  kolejności odwiedzi teatry Londynu, Madrytu i Tel Awiwu.

Za mało jednak ciągle promujemy utwory Weinberga – w wielu z nich wykorzystał przecież poezję Mickiewicza, Staffa czy Tuwima, by wspomnieć choćby VIII Symfonię z fragmentami Tuwimowskich „Kwiatów polskich". Mamy do spłacenia dług wobec Weinberga, także dlatego, że do końca życia czuł się silnie związany z Polską. Gdy we wrześniu 1939 r. przekraczał granicę Związku Radzieckiego, sowiecki urzędnik zapytał go, czy jest Żydem. Usłyszawszy odpowiedź twierdzącą, wpisał mu do dokumentów – nie zważając na sprzeciw zainteresowanego – imię Moisiej. Prywatnie zawsze kazał do siebie mówić: Mietek, a w latach 70., gdy stał się uznanym twórcą, podjął żmudną procedurę zmiany wszystkich swych dokumentów, by stać się znowu Mieczysławem Weinbergiem.

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"