Jestem silna, zniosę każde ciśnienie

Z Kate Winslet rozmawia Barbara Hollender

Publikacja: 15.09.2011 18:40

Jestem silna, zniosę każde ciśnienie

Foto: Archiwum

Rz: Coraz częściej świetni reżyserzy i znakomici aktorzy pracują dla telewizji. To efekt kryzysu? Mniejszej liczby dobrych propozycji?

Zbliżenie - czytaj więcej


Kate Winslet:

Kino niezależne rzeczywiście przechodzi trudny okres. Niektórzy twierdzą, że łatwiej dostać pieniądze na naszpikowaną efektami specjalnymi megaprodukcję, która gwarantuje potem wysokie wpływy, niż na obraz o średnim budżecie. Studia znacznie ostrzej określiły granice swojego ryzyka. Ich szefowie długo roztrząsają, co jeszcze się opłaci, a co już może przynieść stratę finansową. Działają pod presją, ani na chwilę nie zapominając o cyfrach, które zaczynają spływać na ich biurka w weekend otwarcia filmu. Dlatego coraz częściej najciekawsze propozycje przychodzą właśnie ze stacji kablowych. HBO ma już dzisiaj renomę znakomitej wytwórni.

Nie miała więc pani wątpliwości, czy przyjąć rolę w „Mildred Pierce"?

Oczywiście, że nie. Gdyby ktoś zaproponował mi udział w ciągnącej się latami soapoperowej papce, powiedziałabym „nie". Ale przy „Mildred..." w ogóle nie myślałam, że to telewizja. Spotkałam się na planie z interesującym reżyserem Toddem Haynesem i kręciliśmy film. Niższy, telewizyjny budżet wymagał, byśmy się zmieścili w 71 dniach zdjęciowych, więc pracowaliśmy w szaleńczym tempie. Ale mimo to każdą scenę przygotowywaliśmy bardzo starannie. Nasza nowojorska ekipa składała się z fachowców najwyższej klasy. I byłam szczęśliwa, że to miniserial, w którym mieliśmy na opowiedzenie historii aż pięć godzin. Gdyby ta ekranizacja powstawała w wielkim studiu, musielibyśmy ciąć wszystko, co mogłoby się nie spodobać masowemu odbiorcy.

A w ogóle myślała pani o adresacie tej opowieści?

Czułam się szczęśliwa, że nasz projekt nie będzie musiał walczyć o dzieciaki jedzące w kinie popcorn. Że dotrzemy bezpośrednio do domów ludzi, także tych, dla których wyjście do kina jest z różnych powodów trudne.

Co panią zafrapowało w postaci Mildred?

Przeczytałam książkę Jamesa Caina bardzo dokładnie. To fascynująca opowieść o różnicach klasowych, kryzysie gospodarczym, rodzinie, matkach i córkach. O autentycznych problemach, z którymi ludzie się na co dzień borykają. Jestem pewna, że do dzisiaj wiele osób będzie mogło się w tej historii przejrzeć. Pomimo kostiumu z pierwszej połowy XX wieku bohaterka wyda się widzom bardzo współczesna. I to mi się w niej spodobało. Mildred jest kobietą próbującą po rozwodzie stanąć na nogi i zbudować własną pozycję w życiu, w społeczeństwie. Ale też matką, która ma bardzo trudne relacje z córką.

Matką jest pani również w „Rzezi" Romana Polańskiego. To chyba była potwornie trudna rola. Pani bohaterka zmienia się w tym filmie z eleganckiej, kulturalnej kobiety w kłębek nerwów i kompleksów, w kogoś, kto traci nad sobą kontrolę, zrzuca wszelkie maski i zaczyna reagować kompletnie instynktownie.

Z tym projektem łączyło się duże ryzyko, ale warto było je podjąć. „Rzeź" to film o macierzyństwie, o wychowywaniu dzieci, ale też o dynamice małżeństwa, o ludziach żyjących obok siebie, o tłumionych uczuciach.

Spotkanie z Polańskim było dla pani interesujące?

„Interesujące" to mało powiedziane. Roman Polański to Roman Polański. Ten człowiek powinien do końca życia chodzić tylko po czerwonych dywanach. Jest absolutnie fascynujący. I praca z nim była fascynująca. Poza tym mieliśmy niebywałą obsadę: Jodie Foster, Christoph Waltz, John C. Reilly. Bardzo się w czasie pracy zaprzyjaźniliśmy. Nie konkurowaliśmy ze sobą, tylko razem coś tworzyliśmy. Chyba nawet Roman był tą sytuacją zaskoczony.

Podczas ostatniego festiwalu w Wenecji oprócz „Mildred Pierce" i „Rzezi" obejrzeliśmy jeszcze jeden pani film: „Contegion – Epidemia strachu". A jakiś czas temu, po „Lektorze" i „Drodze do szczęścia", zapowiadała pani, że chce chwilę odpocząć.

Bo chciałam. I trochę przerwy miałam. Ale bardzo trudno odmówić, kiedy rolę proponują ci tacy mistrzowie, jak Polański, Soderbergh i Haynes.

Ma pani szczęście do znakomitych reżyserów. Ciekawą rolę zaproponował pani już prawie były mąż w „Drodze do szczęścia", za kreację w „Lektorze" Stephena Daldry'ego dostała pani Oscara.

Takie role zawsze są dla aktorki wyzwaniem. Może nawet ta w „Lektorze" była trudniejsza, bo April – rozczarowaną życiem, żądną zmiany kobietę – potrafiłam zrozumieć, z Hanną – byłą esesmanką – nie mogłam sympatyzować. Nie chciałam jej szukać w sobie, musiałam ją po prostu zagrać, ulepić scena po scenie.

Nie wspomina pani w ogóle o filmie, który przyniósł pani sławę.

„Titanic"? Miałam wtedy 21 lat i nie byłam chyba jeszcze gotowa na szum, który się wokół mnie zrobił. Na szczęście zachowałam się przytomnie, robiąc krok wstecz. Wycofałam się do mniejszych produkcji na kilka lat. Dzisiaj już mogę grać, gdzie chcę, jestem na tyle silna, że zniosę każde ciśnienie.

A jak godzi pani tak intensywne życie zawodowe z prywatnym? Po rozstaniu z Samem Mendesem wychowuje pani przecież sama dwoje dzieci.

To nie jest dla mnie problem. Jak pracuję, rzeczywiście przestaję istnieć dla domu. Ale zdjęcia do filmu trwają zwykle dla mnie dwa, trzy tygodnie. Wtedy korzystam z pomocy swojej mamy albo staram się grać w przerwie szkolnej, bo wtedy mogę zabrać syna i córkę ze sobą. A potem jestem już tylko dla swoich dzieci. Inaczej było tylko z „Mildred Pierce". Akcja tego filmu toczy się w Kalifornii i tak naprawdę w pierwszym odruchu odmówiłam Toddowi. Powiedziałam mu, że nie mogę na tak długo zostawiać dzieci samych ani zwalniać ich ze szkoły, żeby pojechały ze mną do Los Angeles. I wtedy stał się cud, bo Toddowi udało się przenieść zdjęcia do Nowego Jorku i w jego okolice. Mieliśmy świetny zespół scenograficzny i w filmie się tego nie czuje. Zawsze jakoś w końcu się udaje. Daję sobie radę.

Czy myślała pani kiedyś o reżyserowaniu?

Przyjaciele często mnie pytają: „Dlaczego nie reżyserujesz? Powinnaś spróbować". Sama zaczęłam się nad tym zastanawiać od czasu, gdy grałam w „Małych dzieciach". Todd Field obdarza aktorów ogromnym zaufaniem. Znam reżyserów, którzy nie dają aktorowi nawet całego scenariusza, tylko z dnia na dzień podrzucają sceny. Todd postępuje odwrotnie. Włączył mnie w proces tworzenia bardziej, niż zdarzało mi się to przedtem. Dzięki niemu odkryłam, jak można wyjść ze swojej postaci i spojrzeć na całą historię z dystansu. I przyznam, że byłam gotowa do takiej roli. Poczułam się częścią zespołu. Jednym z jego liderów. Bo ekipa filmowa przypomina rodzinę, a rodzina potrzebuje lidera. I właśnie wtedy, na planie „Małych dzieci", pierwszy raz pomyślałam, że mogłabym nim być. Jestem zafascynowana całym procesem powstawania filmu: pisaniem scenariusza, reżyserowaniem, grą. Więc nie wykluczam, że kiedyś stanę po drugiej stronie kamery. Boję się, że nie wiem dostatecznie dużo o technice zdjęciowej, kątach kamery itp. Ale w tym być może mógłby mi pomóc świetny operator. Więc kto wie? Może kiedyś? Na razie znów myślę o chwili odpoczynku.

A co sprawia pani w życiu największą przyjemność?

Rozmowy z moimi dziećmi i filiżanka dobrej, aromatycznej kawy.

Mildred Pierce

20.10 | HBO | poniedziałek | 11.20 | HBO | wtorek

Hamlet

11.55 | Zone Europa | wtorek

Kate Winslet

W rozmowie jest fascynująca. Pewna siebie, inteligentna. Nie mizdrzy się ani niczego nie udaje. Zresztą nie musi. Jest dziś prawdziwą gwiazdą kina, a jednocześnie znakomitą aktorką. Ma 34 lata i sześć nominacji do Oscara oraz statuetkę za pierwszoplanową rolę w „Lektorze". Ma też amerykański Złoty Glob, Europejską Nagrodę Filmową i brytyjską BAFT. Urodziła się 5 października 1975 r. w Reading, w Wielkiej Brytanii. Jako 11-latka występowała w reklamach, na małym ekranie zadebiutowała w 1991 r. w serialu „Dark Season", w kinie – trzy lata później w „Niebiańskich istotach" Petera Jacksona. Dziś ma na koncie ponad 30 ról, m.in. w „Rozważnej i romantycznej", „Titanicu", „Iris", „Zakochanym bez pamięci", „Marzycielu", „Małych dzieciach", „Wszystkich ludziach króla", „Lektorze", „Drodze do szczęścia", „Rzezi". Od 19 września polscy telewidzowie mogą ją oglądać w serialu „Mildred Pierce" wyprodukowanym przez HBO. Mieszka na stałe w Nowym Jorku. Z pierwszym mężem, aktorem Jimem Threapletonem, ma 11-letnią córkę Mię, z drugim mężem reżyserem Samem Mendesem, z którym od roku jest w separacji, ma 7-letniego syna Joego.

Rz: Coraz częściej świetni reżyserzy i znakomici aktorzy pracują dla telewizji. To efekt kryzysu? Mniejszej liczby dobrych propozycji?

Zbliżenie - czytaj więcej

Pozostało 98% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"