„Tak sobie myślę... Dziennik czasu choroby" piętnuje agresję w polityce, idiotyczny kult celebrytów, ekshibicjonizm pseudogwiazd, pornografizację sztuki, brak refleksji i obłudę elit.
Krytykując najważniejsze postaci polskiej kultury, Stuhr odwołuje się do przykładów największych: Lema, który nie oszczędzał Mrożka, Miłosza i Iwaszkiewicza oceniających się bez litości. Dla własnego dobra.
Aktor pyta: „Kto dzisiaj byłby z ludźmi ze środowiska tak szczery i bezinteresowny, żeby sobie na tak ostre analizy dzieł kolegów pozwolić? Jak tu całe towarzystwo stchórzyło, wody w buzię, i tylko pokątnie obgadywać za plecami". Stuhr się wyłamuje. Pisze: „Czuję, jak bardzo samotny musi być teraz Andrzej Wajda w swych zmaganiach z tematem o Wałęsie, otoczony tylko dworem, który zawsze widział tylko jego »geniusz«". Agnieszce Holland wypomina złe ujęcie polsko-żydowskiego tematu w filmie „W ciemności", formalne błędy i nadmierne oskarowe ambicje. Nie zostawia suchej nitki na Małgorzacie Szumowskiej za „Sponsoring", czyli „anal, onanizm, sikanie". Odrzuca ekshibicjonizm „Wszyscy jesteśmy Chrystusami" Koterskiego.
Do gwiazd „Kac Wawa" woła: „Jak Was wczoraj zobaczyłem, Romo, Borysie, Tomku, smutno mi się zrobiło, bo tak chciałbym, abyście byli liderami w nowym świecie filmu. Nie traktujcie bycia przed kamerą jako miejsca wygłupu po nic, bo to się zemści natychmiast". Dostało się Olbrychskiemu i „Wyborczej" za jubileuszowy wywiad – „ploty z tabloidu".