Reklama
Rozwiń

Madonna i Abel z Polski

Show zainaugurował koncerty na Stadionie Narodowym w Warszawie. Prowokował brutalnością i bluźnierczą stylistyką, ale był lepszy od naszej martyrologii na Euro

Aktualizacja: 02.08.2012 13:32 Publikacja: 02.08.2012 01:34

Amerykańska gwiazda grzeszy głównie pychą. Nie chce być już tylko królową pop. Marzy, by stać się trzema osobami w jednej postaci: filozofem, duchowym liderem i przywódcą rewolucji obyczajowej.

Scenariusz najnowszego show przypominał konspekt pracy doktorskiej na własny temat. Cztery rozdziały zatytułowane były „Transgresja", „Proroctwo", „Męskość/Kobiecość" i „Święto" – jakby pisał je Krystian Lupa z profesor Marią Janion.

Show rozpoczęła podniosła „Uwertura Modlitwy: Akt skruchy". Reflektory wydobyły z ciemności emblemat artystki „MDNA" zdobiący bramę świątyni, którą utworzyły imponujące wizualizacje 3D. Gdy zakapturzeni mnisi chwycili się sznurów i rozbujali dzwon oraz kadzielnicę, modlitwę rozpoczęli żydowscy kapłani. A kiedy oczekiwanie na popowe bóstwo sięgnęło zenitu, Madonna wypowiedziała słowa modlitwy rozpoczynające autobiograficzną piosenkę „Girl Gone Wild" z najnowszej płyty: wyznanie wściekłości kobiety, która musiała się rozwieść.

Piekło na Narodowym

Potem rozpętała piekło, a początek koncertu stał się podróżą przez wszystkie jego kręgi. Witraże kościoła rozpękły się, wokalistka zaś, ucharakteryzowana na czarną Madonnę z głową w złotej koronie, zeszła z posągu i pojawiła się na estradzie w czarnym kombinezonie. W „Revolver" i „Gang Bang" zagrała brutalną sekwencję rzezi. Niczym szaleniec z Denver, który też został porzucony.

Potem Madonna odreagowała już w typowy dla siebie sposób: zamieniła koncert w klubowe party. Osiem nowych kompozycji napisanych z pomocą młodych didżejów mieszało się z kolażami starszych teledysków i hitów będącymi wspomnieniem wcześniejszych sukcesów.

Kilkakrotnie zamiast siebie na żywo proponowała dynamiczne, a czasami sentymentalne projekcje. Mieszały się też sekwencje śpiewane – te na telebimie z partiami żywego planu wykonywanymi przez gości. „Open Your Heart" i „Masterpiece" zagrało ubrane w wojskowe mundury, ale pokojowe baskijskie trio Kalakan.

Ona mi nie dorówna

Madonna nie zrezygnowała z grania na gitarze, a raczej trzymania jej. Gdy Nicki Minaj rapowała „I Don't Give A", Amerykanka przechadzała się z czarnym Gibsonem. Również z ekranu rymował Lil Wayne.

Emocje wywołało świetne połączenie piosenki „Express Yourself" z hitem Lady Gagi „Born This Way". Gwiazda tańczyła na czele dziewczęcej marszowej orkiestry, a nawet podniosła sukienkę. Wykonała seksowną figurę i wykrzyknęła „Ona mi nie dorówna!". Więcej nagości zaproponowała podczas „Candy Shop" z obrazami zakazanego przez cenzurę wideoklipu „Erotica".

Koniec miał charakter multikulti i New Age. Po „ I'm a Sinner" zaaranżowanym w stylu hinduskiego pop nastąpiło soulowe „Like a Prayer". Hedonizm, wirtualność i elektroniczną ponowoczesność naszych czasów symbolizowało finałowe „Celebration".

Zamiast Bóg wie jakich antypolskich prowokacji były ciepłe podziękowania dla fanów znad Wisły i interpretacja „Like A Virgin" – kameralna, z akompaniamentem pianisty w czarnym smokingu, z cytatem „Evgeni's Waltz", tematu skomponowanego przez polskiego kompozytora Abla Korzeniowskiego. Największym skandalem było 50-minutowe opóźnienie występu.

Amerykańska gwiazda grzeszy głównie pychą. Nie chce być już tylko królową pop. Marzy, by stać się trzema osobami w jednej postaci: filozofem, duchowym liderem i przywódcą rewolucji obyczajowej.

Scenariusz najnowszego show przypominał konspekt pracy doktorskiej na własny temat. Cztery rozdziały zatytułowane były „Transgresja", „Proroctwo", „Męskość/Kobiecość" i „Święto" – jakby pisał je Krystian Lupa z profesor Marią Janion.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
Kultura
Wystawa finalistów Young Design 2025 już otwarta
Kultura
Krakowska wystawa daje niepowtarzalną szansę poznania sztuki rumuńskiej
Kultura
Nie żyje Ewa Dałkowska. Aktorka miała 78 lat
Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem