Bartłomiej Ostapczuk zaprosił do Teatru Na Woli znane i nagradzane pantomimy. Ogromnie cieszy, że po latach kryzysu, spowodowanego śmiercią Henryka Tomaszewskiego wychodzi na prostą jego Wrocławski Teatr Pantomimy. Świadczyły o tym pokazywane w tym roku, inspirowane twórczością Franza Kafki "Poławiacze papieru" oraz dramatem Lorki "Dom Bernardy Alby".
W spektaklach Zbigniewa Szymczyka znakomicie udało się oddać klimat izolacji, głodu miłości i tłamszonych namiętności. Mikrokosmos Franza Kafki interesująco wybrzmiał także w przedstawieniu AKT 1925. Aktorzy Teatru Sztuk wykorzystując ekspresję ciała przekonująco pokazali osaczenie jednostki. Mimo przejmującej roli Bartłomieja Ostapczuka spektakl "13 miesiąc, Requiem dla Schulza" miał mało wspólnego z niezwykłym światem obsesji i namiętności Brunona Schulza. Przedstawienie Petra Boháča raczej zabijało wyobraźnię niż ją rozwijało.
Kontrowersyjnymi gośćmi festiwalu byli Paolo Nani i Nora Rae. Zaproszenie ich to przede wszystkim ukłon w stronę tradycji. Tym większy żal, że te niegdysiejsze, obsypane nagrodami gwiazdy pantomimy prezentują program na poziomie grepsów Jasia Fasoli czy Benny Hila. O tym, że pantomima wciąż inspiruje i przyciąga nowe talenty świadczył Wieczór Współczesnej Pantomimy. Wielu zaproszonych tu artystów, także tych wykształconych przez Centrum Pantomimy Ostapczuka oraz jego gości zaprezentowało prawdziwe perełki.
Tak jak festiwal Pantomimy, na którego spektakle trudno było w tym roku kupić bilety jest sukcesem przede wszystkim jego szefa Bartłomieja Ostapczuka, tak prezentowana już po raz dziewiąty Warszawa Singera jest sukcesem Gołdy Tencer. Inicjatorka tego festiwalu, wicedyrektor i aktorka Teatru Żydowskiego stworzyła imprezę, która z roku na rok przyciąga coraz więcej artystów i widzów, a w mediach zdaje się wyprzedzać krakowski Festiwal Kultury Żydowskiej oraz dawny łódzki Dialog Czterech Kultur.
Gołda Tencer robi wszystko, by jej festiwal miał charakter familijny, był rodzajem biesiady, w której czas na zadumę, nostalgię, ale też i uśmiech. Publiczność często ma wrażenie, że siedzi z nią przy wielkim wspólnym stole. Stąd też wybacza, gdy koncert znakomitych kantorów (w tym genialnego Alberta Mizrahi) trwa tyle, co seria poprzedzających go podziękowań, wystąpień i anegdot zarówno sponsorów, ambasadorów jak i honorowych gości związanych od lat z imprezą.