* * * * * *
„Bruno Schulz. Rzeczywistość przesunięta", kurator Łukasz Kossowski, Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza – siedziba główna, ul. Rynek Starego Miasta 20, Warszawa, wystawa czynna do 30 listopada
W Polsce nie było surrealizmu, bo był katolicyzm" – miał powiedzieć Tadeusz Kantor. Zdanie to przeszło do katalogu truizmów polskiej kultury i dziś znajduje się gdzieś pomiędzy „Litwo, ojczyzno moja" a „Słowacki wielkim poetą był". Polemizowanie z twierdzeniem tym czczym byłoby, więc przyjmijmy za Kantorem, że istotnie – surrealizmu w Polsce nie było. Nie było, bo być nie mogło. Jak bowiem w dobie przedinternetowej miał dotrzeć w krystalicznej postaci kierunek uformowany między paroma artystami w centralach kulturalnych Europy? Nie było w Polsce surrealizmu, tak jak de facto nie było kubizmu, impresjonizmu czy akademizmu – taki urok peryferii, rzeczy nigdy nie są tu krystalicznie czyste, a hybrydalne i płynne. Nawet jeśli formuły Ernsta, Jacoba, Aragona czy Dalego dotarłyby i znalazłyby tu swoich adeptów, to czy mielibyśmy do czynienia z surrealizmem, czy z jego imitacją i kalką?
Być może „w Polsce nie było surrealizmu", ale w przestrzeni sztuk plastycznych był pewien nurt, który historyczka sztuki Joannna Pollakówna trafnie określiła mianem „malarstwa przesuniętej rzeczywistości". Terminowi temu ciężko jest nadać sztywne ramy definicji, choć łatwo go zrozumieć intuicyjnie. Obejmuje on znaczną część sztuki dwudziestolecia. Mieszczą się w nim i wyrosły wprost z podłoża romantycznego ekspresjonizm „Zdroju", i część neoklasyków Rytmu, historyzujący absolwenci Pruszkowskiego, koloryści spod znaku Szkoły Paryskiej, deformujący rzeczywistość lwowscy artesowcy, Witkacy i inni. A jednak daje się wyprowadzić cechy wspólne: oniryzm, prowincjonalizm, konkretyzacja tego, co błahe, a z drugiej strony ujmowanie realności temu, co bardzo realne. „Przesunięta rzeczywistość" miała swój wyraz w literaturze: demoniczny Tuwim, szarlatański Gałczyński czy wreszcie Bruno Schulz, którego twórczość niczym skupiająca wszystko soczewka najpełniej oddaje sens tego sformułowania.
„Rzeczywistość przesunięta" to tytuł wystawy w warszawskim Muzeum Literatury przygotowanej z okazji 120. rocznicy urodzin i 70. rocznicy śmierci skromnego, a genialnego nauczyciela plastyki z Drohobycza. Twórczość Schulza jest osią ekspozycji, acz ta stara się objąć całą sztukę „przesuniętej rzeczywistości", jak i tę, która ją poprzedzała (?), np. malarstwo Wojciecha Weissa, oraz jej spadkobierców, m.in. Kantora, Hasiora, Lebensteina. O ile wybór Weissa na antenata tego nurtu jest dyskusyjny, acz zrozumiały, uwzględniwszy fakt, że Łukasz Kossowski – dyrektor muzeum i autor wystawy – jest specjalistą w dziedzinie tegoż malarza, o tyle wybór spadkobierców jawi się oczywistym aż zanadto. Poza malarstwem, rysunkiem, grafiką, nieliczną rzeźbą prezentowane są również archiwalne filmy, fotogramy i instalacje dźwiękowe, a całość okraszona jest rozlicznymi fragmentami tekstów Schulza.
W niewielkiej przestrzeni – wystawa zajmuje bowiem część parteru i pierwsze piętro kamieniczki na warszawskiej Starówce – powieszono dużo znakomitych dzieł i jeszcze więcej dzieł bardzo dobrych. Wśród nich koniecznie należy wymienić rzadko pokazywaną „Bajkę o Kopciuszku" Jana Gotarda, „Getto" Jerzego Janischa, liczne rysunki Henryka Strenga (Marka Włodarskiego), któremu bodaj najbliżej z polskich artystów było do surrealizmu, katastroficzne wizje Bronisława Linkego, „Turecki dom publiczny" Bolesława Cybisa i zawsze świeży „Kryzys" Wojciecha Weissa. Ponadto Adlera, Cieślewicza, Gielniaka, Lillego, Malczewskiego Rafała, Menkesa, Palessę, Sielską, Weingarta i innych. Jaka szkoda, że tak skromne warunki lokalowe nie pozwalały w pełni kontemplować tak zacnych dzieł zgromadzonych tak licznie. Niektóre prace, np. subtelne i filigranowe linoryty Gielniaka, trzeba było powiesić niemal pod sufitem.