W galerii polskich tenorów odnoszących sukcesy na światowych scenach już zajmuje miejsce poczesne obok Jana Reszkego, Jana Kiepury, Wiesława Ochmana. A przecież nie powiedział, czy raczej nie wyśpiewał, jeszcze ostatniego słowa. Zdumiewa wszechstronnością, planuje nowe role, kalendarz jego występów w tym sezonie obejmuje wyłącznie najważniejsze teatry: La Scalę, nowojorską Metropolitan, wiedeńską Staatsoper, paryską Opera Bastille.
Tak intensywne sezony miewał jedynie, i to ponad sto lat temu, Jan Reszke. Piotr Beczała dodał do nich teraz ponadto świeżo podpisany kontrakt z Deutsche Grammophon – fonograficznym potentatem w muzyce klasycznej. Na początek ukazało się nagranie „Cyganerii", dokonane na tegorocznym festiwalu w Salzburgu. Polski tenor wystąpił tam u boku primadonny numer jeden – Anny Netrebko.
Poeta Rudolf z opowieści Pucciniego o życiu paryskiej cyganerii to jedna z ról wizytówek Beczały, obok Fausta, kawalera des Grieux, Wertera, księcia Mantui z „Rigoletta" czy Romea. Każdą ma opracowaną w najdrobniejszym szczególe, zresztą znany jest ze swej perfekcji. Wystarczy posłuchać go w „Cyganerii": każda fraza jest pięknie wykończona, każdy wysoki dźwięk bezbłędny i pewny, a przede wszystkim jego interpretację cechuje ogromna naturalność, jakby śpiewając, po prostu rozmawiał z partnerami.
W podobny sposób prezentował się w roli Rudolfa Pavarotti, ale pozostała w nim skłonność do efektownego popisu. Polakowi jest obca, ale dodaje bohaterowi więcej emocjonalnych odcieni. Tej umiejętności brakuje Annie Netrebko, choć jak zawsze śpiewa pięknie.
Gwiazdorski duet Netrebko/Beczała jest największą atrakcją „Cyganerii", ale niejedyną. Młody włoski reżyser Damiano Michieletto zaproponował uwspółcześnioną wersję wydarzeń, co interesująco wypadło w scenie przedświątecznej zabawy, rozegranej na olbrzymiej mapie Montrmatre'u z domkami jak dziecięce zabawki oraz w akcie III umiejscowionym w barze przy autostradzie, gdzieś na obrzeżach Paryża. XIX-wieczni bohaterowie Pucciniego są w tej scenerii wiarygodni, a dawna paryska bohema zmieniła się we wspólnotę żyjącą z dnia na dzień w jakimś wielkomiejskim squacie.