Reklama

Odświeżony rock Joy Division

Basista Peter Hook o tajemnicy śmierci Iana Curtisa, o legendzie ich wspólnej grupy oraz o muzyce, którą dziś gra

Publikacja: 25.03.2013 08:45

Z zespołem The Light przyjeżdża pan do Polski po raz drugi, wykonując repertuar Joy Division. Zaskoczyły pana entuzjastyczne reakcje na muzykę grupy, która nie istnieje od ponad trzech dekad?

Zobacz na Empik.rp.pl


Peter Hook:

Reklama
Reklama

Muzyka Joy Division jest nieśmiertelna, podobnie jak symfonie Beethovena. Zabrzmi równie dobrze za kolejne trzy dekady. I nie jest to tylko moja zasługa jako basisty, współzałożyciela i współautora repertuaru Joy Division, ale całej naszej czwórki. Ian Curtis, Stephen Morris, Bernard Sumner i ja stworzyliśmy unikatowe brzmienie, które wciąż broni się po latach. Peter Hook and The Light to Joy Division tribute band. Założyłem go na takiej samej zasadzie, jak może to zrobić każdy fan Joy Division. Z tą różnicą, że to ja współtworzyłem oryginał.

Pamięta pan, jak rozpoczęła się historia Joy Division?

Tak jak wszystkie historie największych brytyjskich zespołów końca lat 70. i lat 80., od koncertu Sex Pistols. Kiedy w lipcu 1976 roku ci prawie nikomu nieznani punkowcy przyjechali do Manchesteru, na ich koncert przyszły zaledwie 42 osoby. Ale wśród nich byli m.in. założyciele Joy Division, The Fall, The Smith, Simply Red oraz producent muzyczny Martin Hannett i Tony Wilson, późniejszy właściciel wytwórni Factory. Jeden koncert Sex Pistols zmienił nasz świat. Postanowiliśmy założyć zespół.

Jak niedoświadczonym dwudziestolatkom udało się stworzyć oryginalne kompozycje i brzmienie?

Reklama
Reklama

Tak naprawdę ja i Bernard chcieliśmy brzmieć jak Sex Pistols, ale szczęśliwie nasz producent Martin Hannett zdał sobie sprawę, że jesteśmy idiotami. Wiedział, że nasza muzyka jest dużo więcej warta, niż sądziliśmy. Pomógł nam popracować w studiu nad brzmieniem, dzięki czemu nie byliśmy kolejną punkową kapelą.

Jakim człowiekiem był Ian Curtis?

Bardzo miłym, grzecznym i szczodrym, zależało mu na losach zespołu. Nie był tak mroczną i depresyjną postacią, jak zwykło się uważać. Kiedy popełnił samobójstwo, miał zaledwie 23 lata. Prawie nie zaznał smaku sukcesu Joy Division. Gdyby tylko wytrwał te kilka dni, wszystko wyglądałoby inaczej. Pojechalibyśmy w trasę koncertową po USA, która miała być przełomowa dla naszej kariery.  Miała przypieczętować nasz sukces i rozsławić nas na cały świat. Myślę, że Ian uwielbiałby być gwiazdą rocka.

Dlaczego popełnił samobójstwo?

Reklama
Reklama

Trudno o jednoznaczną odpowiedź. Na decyzję Iana musiało złożyć się wiele spraw, które go przerosły. Miał żonę, dziecko i poważną pracę w urzędzie pośrednictwa pracy. Chciał być gwiazdą rocka, ale musiał utrzymać rodzinę. Poważnym problemem była też choroba Iana. Epilepsja. Ataki padaczki nasilały się w najmniej oczekiwanych momentach. Również w trakcie występów na żywo. Do tego doszła depresja. Śmierć Iana okazała się jednocześnie śmiercią Joy Division. Jako zespół działaliśmy niespełna trzy lata i zdążyliśmy wspólnie nagrać raptem dwa albumy studyjne i kilka dodatkowych piosenek. Joy Division zdobył międzynarodową popularność, kiedy przestaliśmy istnieć.

A dlaczego nagle po 30 latach wraca pan do muzyki, którą tworzył jako dwudziestolatek?

Po tym, jak przestało istnieć Joy Division, założyliśmy z Berniem i Stephenem grupę New Order. Przez lata odnosiliśmy razem spore artystyczne i komercyjne sukcesy. Wielkim hitem stała się piosenka „Blue Monday", którą pewnie, gdyby żył, zaśpiewałby Ian. Przez lata nie wracałem do Joy Division. To był zamknięty, smutny temat. Skupiliśmy się na życiu, a nie na opłakiwaniu śmierci. Wszystko się zmieniło, kiedy odszedłem z New Order. Najpierw zostałem poproszony, żeby w 2010 roku poprowadzić obchody 30. rocznicy śmierci Iana w jego rodzinnym Macclesfield. Organizatorzy zwrócili się do mnie i Stephena o pomoc w organizacji imprezy. Stephen odmówił, ja się zgodziłem. Zaprosiłem kilku muzyków do współpracy, spotykaliśmy się w klubie Factory w Manchesterze i graliśmy muzykę Joy Division. Ważny był też dla mnie przeczytany wywiad z Bobbym Gillespie z Primal Scream, który opowiadał o trasie, w ramach której zamierzał zagrać w całości legendarny album „Screamadelica". Zapragnąłem zrobić to samo z „Unknown Pleasures". Pierwszy koncert, mimo początkowo sceptycznego nastawienia wielu osób, spotkał się z pozytywnymi opiniami i dużym zainteresowaniem. Postanowiłem dać następne. Dzisiaj wykonujemy w całości oba albumy Joy Division oraz dodatkowe utwory. Sam śpiewam partie Iana, co wydaje mi się naturalne i uczciwe. Docieram z muzyką Joy Division tam, gdzie nie zrobiłem tego z Ianem Curtisem i oryginalnymi muzykami grupy.

Basista zaśpiewa jak Ian Curtis

Peter Hook i The Light przyjeżdżają na dwa występy do Polski, żeby zaprezentować utwory Joy Division, zespołu, który nigdy nie zdążył zagrać w naszym kraju. Joy Division i New Order należą do najważniejszych formacji w historii muzyki rockowej. Na pierwszym wzorowały się takie grupy jak U2, The Cure, Depeche Mode, Kult, drugim natomiast inspirował się chociażby Oasis i cała scena disco-punk. Peter Hook był współzałożycielem obu grup.  Z The Light wystąpi we wtorek w krakowskim Kwadracie, w środę w klubie Palladium w Warszawie. Zagra  i zaśpiewa utwory z obu albumów Joy Division oraz dodatkowe utwory.

Reklama
Reklama
plakat
Andrzej Pągowski: Trzeba być wielkim miłośnikiem filmu, żeby strzelić sobie tatuaż z plakatem do „Misia”
Patronat Rzeczpospolitej
Warszawa Singera – święto kultury żydowskiej już za chwilę
Kultura
Kultura przełamuje stereotypy i buduje trwałe relacje
Kultura
Festiwal Warszawa Singera, czyli dlaczego Hollywood nie jest dzielnicą stolicy
Kultura
Tajemniczy Pietras oszukał nowojorską Metropolitan na 15 mln dolarów
Materiał Promocyjny
Jak sfinansować rozwój w branży rolno-spożywczej?
Reklama
Reklama