Piotr Fronczewski wyjaśnił mu kiedyś, że jest kilka stopni popularności. Z pierwszym mamy do czynienia wtedy, kiedy ludzie mówią „Pan mi kogoś przypomina", drugi gdy przyznają, że ktoś jest znany, ale nie pamiętają jak się nazywa, a trzeci, gdy wystarczy powiedzieć, np. Janusz Gajos i już wszyscy wiedzą jak ta osoba wygląda. Tadeusz Broś należał do tej drugiej kategorii. Na okładce książki znajduje się telewizor, a na ekranie mężczyzna z mikrofonem. I gdyby nie tytuł „Tadeusz Broś. Sorry Batory, czyli przypadki Pana Teleranka" większość czytelników rzuciłaby: „Hmm, twarz tego faceta znam, ale jak on się nazywa?".
To co w życiu osiągnął zawdzięczał sobie i, jak twierdził, przypadkom. Te dobre pchały go długo pod górę, ale w pewnym momencie pojawiły się złe. Dopadł go pech i choroba alkoholowa. „Na pewno był taki czas, że żyłem pełnią życia. Wypiłem w swoim życiu morze, ocean, może i z przyległościami" - mówił.
Urodził się w Wałbrzychu
Na początku nie było kolorowo. „Przypadkiem urodziłem się w Wałbrzychu, ale nie czułem się wałbrzyszaninem". Przypadek sprawił, że właśnie w tym mieście pracował później w teatrze, ale zanim do tego doszło, trafił do Krakowa. Przyjechał tam z matką. Bardzo wcześnie stracił ojca, który zginął w wypadku. Jego ojczym był wojskowym. Trzymał go krótko. Za krótko, za każde drobne przewinienie wyznaczał dotkliwe kary. "Bił mnie cały czas. A im bardziej mnie bił tym bardziej rozrabiałem."
Zbuntowany chłopak zaczął chuliganić i uciekać z domu. Po podstawówce rodzice wysłali go do technikum górniczego. Kopalni nienawidził, ale za to wygrywał wszystkie konkursy recytatorskie. W pewnym momencie rzucił szkołę i wrócił do Krakowa. Pomogła mu Alina, polonistka. Załatwiła mu liceum z internatem, chodzili do niego kiedyś Jan III Sobieski, Jan Matejko i Stanisław Wyspiański. Niestety, to najlepsze liceum go przerosło: „Ja tego legendarnego, wspaniałego liceum im. Bartłomieja Nowodworskiego nie uniosłem. Nie uniosłem. Tam trzeba się było uczyć, solidnie uczyć, a mnie w głowie już były kabarety". Liceum musiał zmienić, ale szczęście nadal mu dopisywało. Dzięki dziewczynie, studentce polonistyki, trafił do Piwnicy pod Baranami. Poznał tam Dorotę Terakowską, Zygmunta Koniecznego, Wiesława Dymnego. A Ewa Demarczyk zwracała się do niego per „Mały". Spotkał się też z kabaretem najwyższej próby.