Na premierę utwór czekał ponad 30 lat, ale może warto, żeby odbyła się tu, na jednym z najważniejszych festiwali Europy. W Bregencji na każdym przedstawieniu „Kupca weneckiego" ogląda przecież w skupieniu prawie 2 tysiące widzów, choć zdecydowanej większości z nich nazwisko zmarłego w 1982 r. Andrzeja Czajkowskiego niewiele mówi.
Nie ulega wątpliwości, że „Kupiec wenecki" to opera niezwykła. W muzyce czuć oddech mistrzów XX wieku: Berga, Brittena, Strawińskiego, Szostakowicza, ale jest przede wszystkim indywidualność Andrzeja Czajkowskiego, wyrażająca się w nowatorskim potraktowaniu tradycyjnych arii czy duetów, w bogactwie pomysłów i w znakomitej instrumentacji. Aby docenić jego talent, wystarczy posłuchać, jak odmiennymi środkami muzycznymi odmalował dwa światy: Wenecję – miasto biznesu i pieniądza – oraz Belmont – krainę miłości, dobroci i szlachetności. „Kupcowi weneckiemu" towarzyszą wszakże natrętne pytania. Czy Czajkowski wybrał go z miłości do Szekspira, którego sonety potrafił na wyrywki recytować? Czy może w tytułowym bohaterze odnajdywał siebie – ocalonego z warszawskiego getta żydowskiego chłopca, który w dorosłym życiu czuł się inny i obcy z racji pochodzenia, orientacji seksualnej, niechęci do wszelkich konwenansów i społecznych rygorów?
„Kupca weneckiego" unika teatr, bo jak w czasach politycznej poprawności pokazać Shylocka – Żyda lichwiarza, ogarniętego żądzą odwetu? Szlachetny Antonio zaciąga u niego pożyczkę, by wspomóc swego przyjaciela Bassania, ale zamian będzie musiał dać funt własnego ciała, jeśli długu nie spłaci w terminie. Ponosi porażkę w biznesach i Shylock, żądając wywiązania się z umowy, może się zemścić na wszystkich, łącznie z Antoniem, którzy nim pogardzali.
Operowy „Kupiec wenecki" zachowuje przebieg Szekspirowskich zdarzeń, ale różni się od pierwowzoru. Stonowano religijne tło konfliktu, a przede wszystkim Czajkowski bierze w obronę Shylocka. Jego dramatyczny monolog wyjaśniający motywy postępowania został przesunięty do końcowej sceny w sądzie, gdzie dochodzi swych praw. Widz ma zaś świadomość, że jest człowiekiem odtrąconym przez innych. Fortel pozwalający wybronić Antonia przed okrutną karą u Szekspira pojawia się znienacka i dla happy endu. Opera uświadamia nam, że większość ma zawsze rację, a ci, którzy są inni, przegrywają.