Najciekawsze koncerty dali weterani brytyjskiego free jazzu: saksofoniści Evan Parker i Trevor Watts, kontrabasista Barry Guy oraz jego London Jazz Composers Orchestra. Duet Barry Guy - Maya Homburger (skrzypce) pokazał, że barokową kompozycję Bibera można połączyć ze współczesnymi utworami Kurtaga i Guya w jedną suitę. Zadziwił amerykański duet flecisty Roberta Dicka ze śpiewakiem Thomasem Bucknerem. Intrygujące współbrzmienia elektroniki, głosu i instrumentów akustycznych przedstawiły międzynarodowe formacje z udziałem naszych muzyków m.in. Tadeusza Sudnika.
Największe oczekiwania wiązały się z występem osiemnastoosobowej London Jazz Composers Orchestra, która przedstawiła zespołową kompozycję „Harmos". To jedno z najsłynniejszych dzieł orkiestry. Jego premiera odbyła się w 1984 r. i do dziś wyznacza kierunki w poszukiwaniu idealnych proporcji pomiędzy kompozycją a improwizacją, pomiędzy jazzem, a muzyką współczesną.
- To prawdopodobnie najlepsza akustycznie sala, w jakiej wykonujemy „Harmos" - powiedział na wstępie Barry Guy o Studiu Koncertowym Polskiego Radia im. W. Lutosławskiego. 45-minutowy utwór rozpoczął się od „wybuchu", kiedy przez moment wszystkie instrumenty zagrały pełnym głosem. Po szalonym dialogu dwóch puzonów wysyłających w różne strony lawiny free-jazzowych fraz, przyszło uspokojenie i solówka saksofonu. Co zapewne wszystkich słuchaczy zadziwiło - bardzo melodyjna. - Czy aby na pewno zanegowanie melodii jest oznaką postępu - pytał niegdyś prowokacyjnie Barry Guy. Odpowiedź usłyszeliśmy w sobotni wieczór i brzmi - nie. To właśnie melodia, choć wzbogacona o śmiałe harmonie pozwoliła zachwycić się dziełem „Londyńczyków".
Większość członków orkiestry miała okazję zaprezentować solówki. To indywidualny wkład każdego z nich w zbiorowe dzieło „Harmos". Potężne brzmienie zyskało solidną i wielowymiarową podstawę rytmiczną w dwóch zestawach perkusyjnych i dwóch kontrabasach. Na jednym grał znakomity Barre Phillips, na drugim lider i dyrygent Barry Guy. Fanfarowe krzyki i rytmiczne pomruki instrumentów dętych sprawiały wrażenie tak nowatorskich, jakby nigdy wcześniej nie zagrała ich żadna orkiestra. Nawet solówka skrzypka Phila Wachsmanna zabrzmiała „nie z tej ziemi". Klasą dla siebie był saksofonista Evan Parker grając solo techniką cyrkulacyjną.