Kiedy w monachijskiej Staatsoper wybrzmiały ostatnie takty „Kobiety bez cienia" Richarda Straussa, sala zatrzęsła się od braw. To stwierdzenie brzmi może banalnie, ale w pełni oddaje atmosferę premierowego wieczoru. Niemiecka publiczność, która nie boi się głośno wyrażać dezaprobaty wobec tego, co ogląda, tym razem była jednomyślna, burzliwe owacje trwały ponad 20 minut.
Entuzjastycznie dziękowano wszystkim: śpiewakom, reżyserowi Krzysztofowi Warlikowskiemu z ekipą współpracowników i dyrygentowi Kiryłowi Pietrence. Tego ostatniego, który debiutował jako dyrektor muzyczny Staatsoper, oklaskiwano najgoręcej, ale orkiestrę poprowadził fenomenalnie. To była wielka kreacja, tym bardziej godna podziwu, że materię muzyczną „Kobiety bez cienia" – na przemian to liryczną, to symfonicznie rozbuchaną – da się jedynie porównać z dramatami Richarda Wagnera.
Zgodne współdziałanie
Niezależnie od tego, jak będzie się chwalić samego Kiryła Pietrenkę, „Kobieta bez cienia" jest przykładem coraz rzadszego w teatrze operowym zgodnego współdziałania artystów. Dzięki temu powstał spektakl naprawdę wielkiej klasy. Taki jest też ton pierwszych recenzji. Helmut Mauró, krytyk „Süddeutsche Zeitung", najpierw namnożył komplementów pod adresem dyrygenta, a potem zajął się analizą działań reżysera, zaczynając od pochwał pod adresem koncepcji inscenizacyjnej. Krzysztof Warlikowski pozostał wierny swej stylistyce, a jednocześnie zrezygnował z wielu nagminnie powtarzanych motywów. Zrobił przedstawienie czyste, momentami surowe i może dlatego przemawiające z ogromną siłą.
Jak znaleźć szczęście
Opera Straussa jest baśnią o córce władcy duchów, którą poślubił Cesarz. Teraz ma ona tylko trzy dni, by zdobyć dla siebie cień – symbol człowieczeństwa. Inaczej jej małżonek zmieni się w kamień. Z pomocą Mamki postanawia kupić cień od żony biednego Farbiarza, Baraka. Ta kuszona możliwością odmiany losu gotowa jest cień sprzedać. A jednak do transakcji nie dojdzie: Farbiarka zrozumie, że kocha męża, a Cesarzowa nie potrafi budować swego szczęścia, krzywdząc innych. Jak wiele swych spektakli Warlikowski rozpoczął „Kobietę bez cienia" od cytatu filmowego, tym razem z zapomnianego dzieła francuskiej nowej fali – „Zeszłego roku w Marienbadzie" Resnasa z 1961 roku, którego bohaterka, bojąc się miłości, ucieka z pięknego pałacu. To ona teraz staje się Cesarzową, która też nigdy nie zaznała miłości.