Nie wiadomo, czy przy dużej rotacji na japońskiej scenie NMB48 utrzyma się do igrzysk w 2020 r., ale obecnie ma mocną pozycję. Debiutancka piosenka grupy, „Zetsumetsu Kurokami Shojo" z 2011 r., tylko w pierwszym tygodniu po premierze sprzedała się w nakładzie ponad 200 tysięcy egzemplarzy, co dało jej pierwsze miejsce na japońskiej liście przebojów Oricon.
Członkowie zespołów Akimoto są trybikami w maszynie. Ich biografie to wyliczenia roszad między grupami. Ci, którzy rezygnują, są zastępowani przez młodszych.
Dużą szansę na przetrwanie daje to, że członkinie NMB48 mają wygląd gimnazjalistek. Ich teledyski epatują naiwną erotyką: liderka zostaje ugryziona przez kotka. Jej paluszek staje się różowy, a dziewczyna, zamieniona w kociaka przypominającego króliczki „Playboya", biegnie na łączkę, gdzie gryzie w paluszek rówieśnice. Oglądamy balecik gimnazjalistek. W innych teledyskach dziewczyny tańczą na plaży w kostiumach kąpielowych.
Muzyczny patriotyzm
Branżowe pismo „Billboardbiz" już w minionym roku zajęło się analizą japońskiego rynku, który pod względem obrotów dogania amerykański. W 2012 r. jego wartość wynosiła 4 miliardy dolarów. Zdziwienie budzi fakt, że japońska populacja, chociaż mniejsza o połowę od amerykańskiej, wydaje na muzykę tyle, co mieszkańcy USA.
Odpowiedź jest prosta: w Japonii piractwo to margines, bo karą za nie jest więzienie. Tak restrykcyjne przepisy za nielegalne ściąganie muzyki w internecie obowiązują od 2012 r. Ceny płyt CD są jednak wysokie – osiągają równowartość 30 dolarów. Za piosenkę w iTunes trzeba zapłacić równowartość 2,5 dolara, czyli dwa i pół razy więcej niż w Ameryce.
Japończycy cieszą się opinią obsesyjnych kolekcjonerów. Wydania z bonusami, które są o wiele droższe niż podstawowe wersje, przyszły do Europy właśnie z Japonii.