Gdy po pierwszej części „Don Giovanniego" w Theatre La Monnaie oklaski zostały zagłuszone głosami protestu, wydawało się, że będzie gorąco. Po całym przedstawieniu publiczność poprzestała na konwencjonalnie uprzejmych brawach wymieszanych z głosami sprzeciwu. Wszyscy chyba byli zmęczeni tym, co serwowano przez ponad trzy godziny. W ciągu całego spektaklu żywszą reakcję wywołały jedynie wyświetlane stare kreskówki porno. Były naprawdę zabawne.
Zaplanowana prowokacja
„Don Giovanni" nie stanie się dziełem znaczącym dla Krzysztofa Warlikowskiego i to doprawdy jest zadziwiające. La Monnaie, od ponad 30 lat wyznaczająca trendy programowe i inscenizacyjne teatrom Europy, była dla niego szczęśliwym miejscem. Tu zrealizował wstrząsającą „Medeę" pokazywaną też w Paryżu, kontrowersyjnego, ale świetnie przyjętego „Makbeta" czy „Lulu" nominowaną do International Opera Award jako spektakl roku.
Wydawało się też, że „Don Giovanni" Mozarta powinien być Warlikowskiemu bliski. Ta opowieść o człowieku rzucającym wyzwanie normom moralnym, igrającym z losem i przywołującym własną śmierć ma wątki interesujące go od dawna w teatrze.
Opinię tę potwierdza dyrektor La Monnaie Peter de Caluwe. – To opera z tematem dla Krzysztofa, choć wiedziałem, że zrobi spektakl, który może bulwersować – powiedział „Rzeczpospolitej". – Zależało mi jednak, by nasza publiczność obejrzała „Don Giovanniego" innego od konwencjonalnych inscenizacji, które były tu wcześniej.
Krzysztof Warlikowski miał interesujący pomysł wyjściowy. Oto Don Giovanni siedzi z piękną kobietą w królewskiej loży La Monnaie, co od razu sytuuje go w hierarchii społecznej. A za chwilę oglądamy go na filmie jadącego metrem, gdy wpatruje się w nieznajomą dziewczynę. Ona niby udaje, że go nie dostrzega, ale jest zafascynowana nieznajomym.