Triumfalny debiut Barbary Wysockiej w Staatsoper ?w Monachium

Triumfalny debiut Barbary Wysockiej w Staatsoper w Monachium. Zrobiła porywający spektakl z nobliwej klasyki - pisze Jacek Marczyński z Monachium.

Aktualizacja: 27.01.2015 18:38 Publikacja: 27.01.2015 18:01

Monachijczycy oszaleli na punkcie Diany Damrau, która brawurowo wykonała partię Łucji. Na scenie z P

Monachijczycy oszaleli na punkcie Diany Damrau, która brawurowo wykonała partię Łucji. Na scenie z Pavolo Breslikiem (Edgar)

Foto: Wilfried Hösl/Bayerisches Staatsoper

Należy co prawda odnotować, że gdy polska reżyserka wyszła na scenę do ukłonów, na widowni rozległy się głosy oburzenia. Część monachijskiej publiczności miała za złe Barbarze Wysockiej, że odczytała „Łucję z Lammermooru" Gaetana Donizettiego wbrew tradycji. Odgłosy buczenia szybko zniknęły wśród entuzjazmu, bo owacje po spektaklu trwały ponad kwadrans. Siedzący obok mnie 70-latek powtarzał zaś w zachwycie: wunderbar...

Na zagraniczny debiut operowy Barbara Wysocka, która dała się już poznać w Monachium inscenizacją „Woyzecka" w teatrze dramatycznym, wybrała arcydzieło epoki belcanta. Większość reżyserów z jej pokolenia o takich utworach wyraża się z pogardą. Ona udowodniła, że nie ma oper banalnych czy tandetnych. Są tylko inscenizatorzy niezdolni lub pozbawieni wyobraźni.

W duchu Donizettiego

A przecież w monachijskim spektaklu Polki nic nie jest tak, jak zwykliśmy oczekiwać od „Łucji z Lammermooru". A jednocześnie nic nie zostało zrobione wbrew muzyce Donizettiego. Tyle tylko że odkryto w niej nowe emocje, dzięki czemu stała się żywa i poruszająca.

Ta opera, oparta na popularnej kiedyś powieści Waltera Scotta, opowiada o dziewczynie, która dla dobra swego rodu zostaje zmuszona do niechcianego małżeństwa. Jej brat fałszuje w tym celu list, by pokazać, że ukochany Łucji nie jest jej wierny. Gdy oszustwo wychodzi na jaw, ona morduje męża i popada w obłęd.

Mamy więc motywy typowe dla romantyzmu: historyczny kostium (akcja rozgrywa się w XVI w.), tragiczną miłość prowadzącą do szaleństwa czy tajemniczą legendę w tle z elementami świata zjaw. A Barbara Wysocka zrobiła opowieść niemalże polityczną, rozgrywającą się w latach 60. ubiegłego stulecia.

Brat Łucji Ashtonn znalazł się na skraju bankructwa finansowego i politycznego. Małżeństwo Łucji jest mu potrzebne, by odzyskać wpływy. Kontrakt ślubny stał się zatem sojuszem podpisanym w blasku fleszy. Łucja nie jest omdlewającą z bólu dziewczyną, jak bywa zazwyczaj pokazywana. Prowadzi bezpardonową walkę z bratem, a kiedy ulegnie sile sfałszowanych dowodów, odgrywa przed kamerami powierzoną rolę szczęśliwej panny młodej. Załamie się, gdy intryga wyjdzie na jaw. Ale i wówczas w scenie szaleństwa nie jest bezbronną dziewczyną. W skrajnej desperacji potrafi sterroryzować bronią tłum weselników. Wzbudza strach, a nie litość.

Łucja jak Jacqueline

Mamy tu też wiele smaczków i detali: ukochanego Edgara ucharakteryzowanego na Jamesa Deana, suknie Łucji jak kreacje Jacqueline Kennedy (projekt Julii Kornackiej), świetnie zarysowaną na tle uwertury sytuację rodu Ashtonów. I jest w spektaklu rozgrywanym w jednych dekoracjach Barbary Halickiej niesłychane napięcie i precyzyjna reżyseria każdej sceny, odsłaniająca zależności i powiązania między postaciami.

Barbara Wysocka dokonała ponadto rzeczy wyjątkowej w tzw. nowoczesnym teatrze operowym. Kiedy inni reżyserzy, jak choćby Mariusz Treliński czy Krzysztof Warlikowski, dopierają śpiewaków, by pasowali wizualnie do opowieści, którą chcą przedstawić, sprawy wokalne stawiając na drugim planie, ona zrobiła taki spektakl, by jego niekwestionowaną gwiazdą stała się Diana Damrau.

Ta niemiecka artystka (jeden z najlepszych sopranów świata) stworzyła kreację, jaką ogląda się raz na wiele lat. Była bezbłędna wokalnie, pełna dramatyzmu i pasji, a jednocześnie jej śpiew, gdy trzeba, miał w sobie finezyjną delikatność. Każdy dźwięk był zaś czysty i naturalny. Diana Damrau idealnie odczytała intencje Barbary Wysockiej, a ona zwłaszcza w scenie szaleństwa zrobiła wszystko, by ją wyeksponować, jednocześnie potęgując napięcie dramaturgicznie.

Wszyscy wykonawcy byli świetni, pod względem muzycznym przedstawienie stało na najwyższym poziomie. A dyrygent Kirył Pietrenko tak prowadził orkiestrę, by podkreślać to, co działo się na scenie.

Monachijczycy absolutnie oszaleli na punkcie Diany Damrau i trudno im się dziwić. Na scenę z balkonów posypały się róże. Ona zaś jedną z nich podarowała Barbarze Wysockiej.

Ekspansja polskich reżyserów

Kiedy w Staatsoper w Monachium ucichły oklaski, w Metropolitan Opera w Nowym Jorku podjęto właśnie decyzję o odwołaniu premiery, której twórcą miał być Mariusz Treliński. Szalejąca śnieżyca sparaliżowała komunikację w mieście, działalność zawiesiło wiele nowojorskich teatrów i muzeów.

Dla Metropolitan Opera Mariusz Treliński zestawił „Jolantę" Piotra Czajkowskiego, którą wcześniej inscenizował w Baden-Baden i w Petersburgu, oraz „Zamek Sinobrodego" Beli Bartóka. W zaistniałej sytuacji jako premiera będzie traktowane przedstawienie zaplanowane na 29 stycznia.

Mariusz Treliński zadebiutuje w Metropolitan niemal dokładnie sto lat po tym, jak głównym reżyserem był tam Ryszard Ordyński, o którym dziś mało kto pamięta. Inne to były bowiem czasy – znacznie mniej ważną rolę odgrywał w operze reżyser. Dziś bywa głównym kreatorem spektaklu.

– Kiedy Peter Gelb, dyrektor Metropolitan, zobaczył naszą inscenizację „Jolanty", stwierdził, że absolutnie chce sprowadzić ją do Nowego Jorku – opowiadał „Rzeczpospolitej" Mariusz Treliński. – Około roku trwały natomiast rozmowy na temat drugiego tytułu. Braliśmy pod uwagę dziesiątki propozycji. „Zamek Sinobrodego" był pierwszą operą, jaką chciałem w ogóle zrealizować, więc zdarzyła mi się sytuacja wyjątkowa: rzadko kiedy dostaje się jednocześnie zaproszenie do Metropolitan Opera i szansę wypowiedzenia ważnych kwestii w najbliższym sobie języku.

Fakt, że dwójka polskich reżyserów w tym samym czasie pracowała w tak ważnych teatrach, dowodzi, że nasi twórcy liczą się w operowym świecie. W repertuarze monachijskiej Staatsoper są przecież ponadto dwa tytuły w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego („Eugeniusz Oniegin" i „Kobieta bez cienia"). A uznaniem cieszył się spektakl Grzegorza Jarzyny składający się z dwóch jednoaktówek („Dziecko i czary" oraz „Karzeł").

j.m.

Kultura
Przemo Łukasik i Łukasz Zagała odebrali w Warszawie Nagrodę Honorowa SARP 2024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali