Piotr Beczała: Język trudny do śpiewania

Tenor Piotr Beczała o sukcesach w Nowym Jorku, płycie i występach do kamery rozmawia z Jackiem Marczyńskim.

Aktualizacja: 12.02.2015 06:33 Publikacja: 11.02.2015 20:00

Piotr Beczała w „Jolancie” Czajkowskiego w MET w Nowym Jorku. W sobotę transmisja spektaklu do 13 po

Piotr Beczała w „Jolancie” Czajkowskiego w MET w Nowym Jorku. W sobotę transmisja spektaklu do 13 polskich miast. A we wtorek światowa premiera nowej płyty: „French Collection”

Foto: MET Opera

Rz: Czytał pan recenzje z premiery „Jolanty" i „Zamku Sinobrodego" w nowojorskiej Metropolitan w reżyserii Mariusza Trelińskiego?

Piotr Beczała:

Tak, bo w Nowym Jorku panowała duża ciekawość, głównie ze względu na polski zespół realizatorów. Spektakl został bardzo dobrze przyjęty. Drugą część – „Zamek Sinobrodego" – oglądałem z widowni, więc wiem, że publiczność MET dobrze odbierała przedstawienie.



Lubi pan postać Vaudémonta w „Jolancie"?



Bardzo, choć nie jest to wielka rola w porównaniu z innymi, w których występuję. Ale kiedy już wejdę na scenę, nie schodzę z niej do końca opery. Muszę wszystko wyśpiewać niejako jednym pociągnięciem. Jest napisana „wysoko", co bardzo mi odpowiada, i ma popisowe momenty wokalne. Stanowi to więc rodzaj wyzwania.



A w sobotę publiczność w kilkunastu polskich miastach oraz na całym świecie obejrzy ten spektakl w bezpośredniej transmisji z Nowego Jorku.



To jest zupełnie inny rodzaj sztuki. Dzięki transmisjom do kin otwiera się inne okno dla percepcji opery.

Pan lubi śpiewać do kamery?

Bardzo, to coś absolutnie nowego. Spektakle są wtedy inne od pozostałych. Zdajemy sobie doskonale sprawę z faktu, że oglądają nas miliony widzów i że jesteśmy filmowani z każdego kąta. Nie można się nawet na sekundę wyłączyć, gdy na przykład partnerka ma dłuższą arię. Trzeba też wiedzieć, gdzie są kamery, i umieć je ogrywać. Tak więc musimy mieć inny rodzaj skupienia na scenie. Do tego dochodzi pewna próżność ludzka. Niektóre moje partnerki proszą, by nie robić im zbytnich zbliżeń. Śpiewanie jest ciężką pracą, co czasem widać na twarzach. Przed transmisją dostajemy nagranie DVD z poprzednich przedstawień, by zobaczyć siebie. Mamy możliwość zgłaszania uwag w kwestii lepszego ustawienia kamer, świateł czy filmowania konkretnych momentów. Chętnie z tego korzystam, robię własne notatki rozpisujące poszczególne sceny, więc pracuję nad rolą trochę jak w filmie.

A nowa płyta „French Collection" jest dowodem osobistych gustów?

Tak bym tego nie nazwał, choć rzeczywiście opera francuska odgrywa ogromną rolę w moim życiu. Uwielbiam cztery role, które wiążą się z moim nazwiskiem: Faust i Romeo z oper Gounoda oraz Werther i kawaler des Grieux z Masseneta. Bardzo mi odpowiada styl romantycznej muzyki francuskiej. Nagrałem jednak teraz także arie z oper Verdiego czy Donizettiego, ale komponowane do francuskich tekstów. Generalny pomysł był taki, by przypomnieć czasy, kiedy w XIX wieku Paryż stał się operowym centrum świata, tworzyli tu najwięksi,  a język francuski był tym, czym  dziś angielski w komputerach.

A teraz tenorzy zdecydowanie bardziej cenią operę włoską.

Wie pan dlaczego? Język francuski jest bardzo trudny do śpiewania, choćby przez różnorodność swoich samogłosek. Ma cztery rodzaje „e", a takie zawirowania językowe nie sprzyjają w rozwoju techniki śpiewania. Zresztą sami Francuzi mieli kiedyś wielu wspaniałych tenorów, a dziś na topie jest od lat zaledwie jeden, Roberto Alagna. I nie dbają zbytnio o swoich kompozytorów. Massenet czy Gounod przez lata zostali ulokowani na peryferiach repertuarowych. Dopiero teraz zaczyna się to zmieniać.

Pan dobrze zna język francuski?

Na tyle swobodnie, że mogę śpiewać i grać na scenie, ale nie znam go tak jak niemieckiego, włoskiego czy angielskiego. Za mało przebywałem we Francji, za to często korzystam z pomocy konsultantów.

Najpierw powinno się nauczyć języka, a potem dopiero w nim śpiewać?

To byłaby sytuacja idealna, w życiu trudna do osiągnięcia. Po raz pierwszy zaśpiewałem w „Wertherze" w Linzu w 1993 roku, niedługo potem, jak wyjechałem z Polski. Szukałem wtedy dla siebie miejsca i nie było warunków, by się rozwijać językowo. Zresztą pierwsze role dostałem tam po niemiecku, choć nie znałem niemal słowa w tym języku. Początki były bardzo trudne. Dziś, po tylu latach, mogę się na tyle zagłębić w każdym języku, by być na scenie wiarygodnym. Co prawda w moim zawodzie dużo ważniejsze jest rozszyfrowanie melodyki języka, jego tajemnic wokalnych niż poprawne opanowanie gramatyki i posługiwanie się nim w sposób literacki. Znam Polaków, którzy od 30 lat żyją za granicą i mówią fenomenalnie w jakimś języku, ale z tak fatalnym akcentem, że artystycznie kompletnie ich to deklasuje. Dlatego podziwiam Wojciecha Pszoniaka czy Andrzeja Seweryna, którzy zrobili ogromną karierę w teatrze francuskim.

Ta płyta ma nam pokazać, jak będzie się dalej rozwijał Piotr Beczała?

Tak, choć w operze francuskiej niewiele już zostało dla mojego rodzaju głosu. Tym niemniej, skoro nagrałem arię z „Carmen", nie ukrywam, że rola Don Jose powinna się stać obowiązkowa, a poza tym czekam, by na sceny wróciły „Afrykanka" albo „Cyd". Wciąż jednak Verdi ma mi dużo więcej do zaoferowania.

I niebawem będzie „Bal maskowy" Verdiego w Metropolitan. To pana debiut w tej roli w Nowym Jorku?

Dyrektor Peter Gelb daje szansę śpiewakom, którzy, mówiąc ładnie, podobają się w Nowym Jorku, by pokazywali się w coraz to nowych rolach. Tak więc oprócz moich standardowych wcieleń w „Cyganerii" i „Rigoletcie" na najbliższe lata mam zaplanowane też debiuty: „Idomeneo" Mozarta, „Adrianę Lecouvreur" Cilei z Anną Netrebko, a w 2018 roku „Luisę Miller" Verdiego.

Incydent na premierze „Jolanty", kiedy na scenę wtargnął protestujący przeciwko walkom na Ukrainie, nie zaszkodzi Annie Netrebko uchodzącej za artystkę popierającą Putina?

Nie sądzę. To, co się wydarzyło, nie było zresztą rozpatrywane w kategoriach politycznych. Dla wszystkich był to szok pokazujący lukę w systemie bezpieczeństwa. Na scenę mógł się przecież wedrzeć człowiek mający przy sobie coś znacznie groźniejszego, bardziej wybuchowego niż plakat z antyrosyjskimi hasłami. Każdy powinien mieć prawo do protestów, ale nie w teatrze. Jeśli podejmujemy pewne zobowiązanie artystyczne i wychodzimy na scenę, własne poglądy zostawiamy poza nią. I nikt nie powinien nam w tym przeszkadzać.

Kultura
Meksyk, śmierć i literatura. Rozmowa z Tomaszem Pindlem
Kultura
Dzień Dziecka w Muzeum Gazowni Warszawskiej
Kultura
Kultura designu w dobie kryzysu klimatycznego
Kultura
Noc Muzeów 2025. W Krakowie już w piątek, w innych miastach tradycyjnie w sobotę
Kultura
„Nie pytaj o Polskę": wystawa o polskiej mentalności inspirowana polskimi szlagierami