Reklama

Robert Plant wygrał z potopem

Był wokalista Led Zeppelin dał fenomenalny występ na Charlotta Rock Festival. Los koncertu ważył się do ostatniej chwili z powodu gwałtownego deszczu.

Publikacja: 22.07.2015 10:18

Robert Plant wygrał z potopem

Foto: materiały prasowe

- Mało brakowało, a wszystko rozmyłby deszcz, tymczasem mamy wspaniały koncert – powiedział uśmiechnięty, pełen szczęścia, Robert Plant do 10 tysięcy fanów, którzy zgromadzili się we wtorkowy wieczór w amfiteatrze Doliny Charlotty.

Ani jednej kropli

Plant nie kokietował: że deszcz będzie padał wiedzieli wszyscy. Pytanie brzmiało: o której godzinie i jak wielki? Wszystko wskazywało, że zacznie i rozpocznie się na długo przed koncertem Planta. Ale kiedy sytuacja wydawała się niegroźna – gwałtowna ulewa zalała scenę i sprzęt. W takich warunkach się nie gra. Nikt nie chce ryzykować kontaktu z prądem. Plant też nie na tym buduje swoją wyjątkowość. Dlatego poszedł już podobno sygnał do policji, by zawracała kawalkadę samochodów jadących z fanami do Charlotty. Wtedy jednak wyszło słońce i Plant zgodził się zaryzykować - jeśli nie spadnie ani jedna kropla deszczu.

Rockowy Neptun

Każdy kto widział z bliska brodatego wokalistę otoczonego burzą siwych loków – mógł pomyśleć, że to Neptun. Tym razem Neptun zamiast wywoływać deszcz i burzę – przegnał je z okolic Słupska.

„The Rain Song" niezwykle bliskie zeppelinowskiego oryginału, choć zagrane niemal w akustycznej wersji, zabrzmiało jak hymn triumfu nad siłami przyrody. Plant panował na sceną, imponował dostojeństwem, fantastyczną dykcją i muzyczną kulturą.

To, że nie śpiewa już „The Stairway To Heaven" znaczy tylko tyle, że chce iść własną drogą.

Reklama
Reklama

Również na najnowszej płycie wytyczył ją, zmierzając tropem bluesa, rockabilly, folku i rock and rolla w stylu lat 60: z czasów, zanim połączył siły z założycielem Led Zeppelinem – Jimmym Page'em. Jakby chciał zaakcentować własne muzyczne korzenie i tożsamość.

Folkowe akcenty

Fani w Dolinie Charlotty usłyszeli mnóstwo przebojów Led Zeppelin, ale w mocno zmienionych, co nie znaczy słabszych, wersjach. Na otwarcie było „Trampled Under Foot", a potem „Black Dog", „The Wanton Song", „Dazed and Confused", „The Lemon Song" i na zakończenie „Rock and Roll".

W pierwszej części koncertu folkowe akcenty stawiał w rockowych piosenkach afrykański skrzypek Juldeh Camara, grający na skrzypcach jednostrunowych. Środkowa część koncertu należała do urodzonego w Egipcie gitarzysty Justina Adamsa. Grał inaczej niż Page - mocno, precyzyjnie. To on wyczarował dźwięki rockabily I bluesa. Jego solowy popis należał do najlepszych momentów wieczoru. Uderzał wtedy w gitarę pięścią – jak w bęben. Na zmianę w pudło, struny i gryf. Coraz szybciej i szybciej.

Egipskie pióro

Ale najwięcej magicznych momentów wykreował, nie tylko głosem, Plant. Najpierw rzeźbił dłońmi w powietrzu, lepiąc niewidzialne kształty i kierując w stronę widowni strumienie powietrza spointowane wysłanym z ręki buziakiem.

A potem uniósł ramiona ponad głowę i zatrzepotał palcami, co powtorzyło za nim 10 tysięcy fanów, śpiewając refren "Rock And Rolla".

Jeśli ktoś miał wątpliwość, że pozostał Zeppelinem, mógł spojerzeć na perkusję, której front zdobił symbol wokalisty z okresu czwartej płyty zespołu, czyli pióro egipskiej bogini sprawiedliwości i uczciwości Ma'at.

Reklama
Reklama

Oddajmy Plantowi sprawiedliwość: to był jeden z najlepszych koncertów ostatnich lat w Polsce.

Kultura
Po publikacji „Rzeczpospolitej” znalazły się pieniądze na wydanie listów Chopina
Kultura
Artyści w misji kosmicznej śladem Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego
Kultura
Jan Ołdakowski: Polacy byli w powstaniu razem
Kultura
Jesienne Targi Książki w Warszawie odwołane. Organizator podał powód
Kultura
Bill Viola w Toruniu: wystawa, która porusza duszę
Reklama
Reklama