Współpraca z tym światowym gigantem fonograficznym rozpoczęła się, gdy artystyczną dyrekcję Filharmonii Narodowej objął Jacek Kaspszyk. Jako dyrygent bywały w świecie wie, że trudno przebić się z nagraniami klasycznego kanonu. Zaczął więc szukać mniej ogranych utworów.
Pierwszym efektem kontraktu z Warner Classics była dobrze przyjęta w Europie płyta lansująca XX-wiecznego polsko-żydowsko-rosyjskiego kompozytora Mieczysława Wajnberga. Wydany obecnie album drugi firmują dwaj giganci: Johannes Brahms i Jan Sebastian Bach, ale nagrania ich kompozycji nie są tak oczywiste, jak mogłoby się wydawać.
Jest bowiem jeszcze nazwisko trzecie, niesłychanie ważne dla tej płyty: Arnold Schönberg, ojciec XX-wiecznej awangardy, bez którego losy muzyki potoczyłyby się z pewnością inaczej. To on odrzucił melodię i czytelne motywy, wymyślił skalę nie o ośmiu, ale dwunastu dźwiękach, dając początek obrazoburczej dodekafonii.
Był rewolucjonistą, ale miał szacunek dla starych mistrzów, choćby Brahmsa. Kiedy w latach 30. osiadł w Kalifornii, Otto Klemperer, który musiał uciekać przed nazizmem zalewającym Europę, poprosił go o pomoc. Jako dyrygent Los Angeles Philharmonic szukał repertuaru atrakcyjnego dla konserwatywnej, amerykańskiej publiczności niechętnej nowej muzyce.
Schönberg dał mu wspaniały prezent: opracował na wielką orkiestrę Kwartet fortepianowy Brahmsa. I zrobił to tak świetnie, że z czteroczęściowego utworu powstała efektowna symfonia. Dziś kwartet w tej wersji nie jest często wykonywany. Miłośnicy jego muzyki będą jednak usatysfakcjonowani, Schönberg świetnie wczuł się w symfoniczną stylistykę Brahmsa. Niektóre fragmenty brzmią, jakby wyszły spod ręki starego mistrza, a cygańska część finałowa została na orkiestrę rozpisana wręcz błyskotliwie.