Jest dziś w polskim kinie także miejsce nie tylko dla artystów, którzy szukają wartości w przeszłości lub obserwują współczesność, ale i dla tych, którzy pozwalają sobie na szaleństwo, eksperyment. Można znaleźć skromne, kameralne opowieści i zrealizowane z rozmachem superprodukcje. Dramaty, komedie, thrillery, kino historyczne. I fantastyczne role aktorów.
Wiwisekcje rodziny
Złote Lwy zdobył najciekawszy film, jaki powstał w ostatnim roku: „Body/ciało" Małgorzaty Szumowskiej – historia ojca, anorektycznej córki i jej psychoterapeutki. Opowieść o życiu po stracie bliskiej osoby, o wrażliwości i samotności. O cierpieniu i nieumiejętności radzenia sobie ze światem, z własnymi uczuciami, z relacjami z innymi ludźmi. Choć tytułowe ciało jest tu ważne, głównym bohaterem jest dusza. I człowiek we współczesnym świecie.
Osobistych filmów o próbie radzenia sobie z odchodzeniem najbliższej osoby było na festiwalu więcej. Pominięte przez jury, ale uhonorowane przez dziennikarzy „Moje córki krowy" Kingi Dębskiej są próbą rozliczenia się z czasem, gdy reżyserka musiała się zmierzyć z rodzinnym dramatem.
W tym filmie matka leży w śpiączce po wylewie, u ojca lekarze diagnozują złośliwego guza mózgu. Każda z bohaterek, dwóch sióstr, inaczej reaguje na chorobę rodziców, każda ma inne życie, inną wrażliwość. Przejmujący obraz, w którym nie ma jednej fałszywej nuty.
Z kolei Bartosz Prokopowicz historię swojej żony, która walczyła z rakiem, ale zdecydowała się urodzić dziecko, zamienił w „Chemii" w jasny film o miłości. A przecież było jeszcze „Żyć nie umierać" Macieja Migasa, luźno oparte na autentycznej historii śmiertelnej choroby aktora Tadeusza Szymkowa. I „Obce niebo" Dariusza Gajewskigo – historia traumy rodzinnej: walki polskich emigrantów w Szwecji o dziecko odebrane im przez bezduszną biurokrację.