W zaskakująco dobrej formie, po widocznym treningu, z wypracowanymi gestami i wypowiedziami – Mirosław Drzewiecki – podobnie jak Zbigniew Chlebowski – uznał, że najlepszą obroną jest atak. W odróżnieniu jednak od Chlebowskiego mógł liczyć na wsparcie z samej góry. W trakcie przesłuchania decyzję o rezygnacji z ubiegania się o prezydenturę ogłosił premier Donald Tusk, czym przykrył jego zeznania. Politycy PO tylko w oficjalnych wypowiedziach twierdzą, że oba zdarzenia nie mają żadnego związku.
Drzewiecki przyszedł na przesłuchanie z wydrukowanym tekstem swojego wystąpienia (wcześniej to się nie zdarzało) i z kolorową planszą, która miała tłumaczyć słuszność jego decyzji w sprawie tzw. dopłat. Na najbardziej oczekiwane pytania miał przygotowane odpowiedzi. Wiedział, co powiedzieć o rezygnacji z dopłat 30 czerwca 2009 r., prośbie o ich przywrócenie z 2 września 2009 r., o spotkaniu z premierem 14 sierpnia, przecieku z akcji CBA, załatwianiu pracy dla Magdaleny Sobiesiak i kontaktach z jej ojcem. Wiele razy brzmiało to przekonująco.
[wyimek]Jako minister musiał szukać oszczędności, dlaczego wciąż nie chciał dopłat?[/wyimek]
I gdyby przesłuchanie trwało tylko godzinę, Drzewiecki mógłby mówić o sukcesie. Jednak z każdą kolejną turą pytań śledczy z opozycji stopniowo drążyli luki i nieścisłości w jego wypowiedziach.
Śledczy z PO pytali o pracę dla pani Sobiesiak czy spotkanie z premierem. Śledczy z PiS i SLD szybko odpuścili takie pytania, gdy zorientowali się, że atak frontalny będzie odparty z łatwością. Zaczęli z flanki. – Gdy nie da się drzwiami, to trzeba oknem – żartował w przerwie Zbigniew Wassermann (PiS).