Dwa ciekawe wywiady. W "Polsce The Times" ekonomista Krzysztof Rybiński zapowiada, że "chętnie podzieli się swoim doświadczeniem" ze środowiskiem polityków opuszczających Prawo i Sprawiedliwość i że tę inicjatywę ocenia "bardzo pozytywnie".
"Pani Kluzik-Rostkowska ma szansę zostać polską Margaret Thatcher, czyli rozpocząć poważne reformy. Nie wiem, czy ją wykorzysta. Uważam, że scena polityczna została zabetonowana konfliktem między PO a PiS. W zasadzie nie ma pozytywnego wyboru - wiele osób głosuje na PO jako mniejsze zło, chroniące Polskę przed PiS. To wybór kompletnie niemerytoryczny. Mam nadzieję, że PJN stworzy alternatywę, że przestaniemy rozmawiać o nienawiści jednych do drugich, tylko o programie dobrym dla Polski. Zobaczymy, czy będzie to zalążek partii, która będzie mogła liczyć na dobry wynik w wyborach. Wydaje mi, że stowarzyszenie może być jaskółką nadziei, że w Polsce może być inaczej" - mówi ekonomista, który od pewnego czasu bardzo krytykuje rząd Platformy Obywatelskiej.
Co - wg Rybińskiego - jest dziś potrzebne Polsce? "Teraz znacznie bardziej potrzebny Polsce niż ocenianie rządu jest nowy program na przyszłość. Dziś rząd proponuje rozmontowanie systemu emerytalnego, czyli de facto bankructwo państwa. Dla mnie nie ma żadnej różnicy między odmową regulowania przez rząd swoich długów zaciągniętych przez emisję obligacji a odmową regulowania swoich zobowiązań wobec uczestników obecnego systemu emerytalnego. W jednym i drugim przypadku Polacy stracą wielkie pieniądze, w jednym i drugim przypadku jest to bankructwo polskiego państwa. Tylko w przypadku typowego bankructwa traci obecne pokolenie, które posiada obligacje, a w przypadku rozmontowania systemu emerytalnego okrada się przyszłe pokolenia i przyszłych emerytów, żeby starczyło na pensje nowo zatrudnianych urzędników, których przybyło sto tysięcy w ciągu pięciu lat. To jest chora polityka. Być może PJN będzie dala niej jakąś alternatywą" - mówi.
To co Rybiński widzi jako nadzieje, jest jakimś zagrożeniem dla Jarosława Kaczyńskiego. W "Naszym Dzienniku" prezes PiS tak definiuje główną oś sporu politycznego w Polsce: "Po pierwsze, spór toczy się o wartości. Czy Polska ma się rozwijać według modelu bawarskiego, czyli postęp i tradycja, za którym my się opowiadamy, a który w gruncie rzeczy oznacza również prawdziwą tolerancję religijną, piękną cechę naszej tradycji, czy według modelu dokładnie odwrotnego reprezentowanego przez Platformę. Donald Tusk po deklaracji biskupów, którzy wprost sprzeciwiają się refundacji in vitro - co jest oczywiste, bo biskupi w tej sytuacji nic innego nie mogą powiedzieć - stwierdził, że to my tworzymy własną demokrację, a biskupi mogą mówić, co chcą. Spór drugi to spór o to, czy ma być realizowany model dyfuzyjno-polaryzacyjny, czyli mówiąc prościej, model metropolii, czy model zrównoważonego rozwoju.
Pierwszy model oznacza koncentrację potencjału w głównych ośrodkach miejskich, one mają się szybko rozwijać, a potem ma następować dyfuzja, czyli poziom ma się wyrównywać. Problem w tym, że nie ma takiego miejsca na świecie, gdzie się to sprawdziło. Warszawa jest, owszem, bardzo zamożnym miastem. Ale tereny wokół stolicy nie odznaczają się już tak wysokim poziomem ekonomicznym. My opowiadamy się za wizją zrównoważonego rozwoju, czyli koncentracji m.in. środków unijnych w pierwszej kolejności w miejscach, gdzie jest najbardziej ubogo, bo tam właśnie jest szansa na szybszy rozwój. Kiedy odeszliśmy od władzy, mnóstwo decyzji zatwierdzonych już przez Brukselę wycofano. Bogactwo Warszawy nie przenosi się na bogactwo całego regionu. Trzecia część sporu to sprawa międzynarodowego statusu Polski. Uważamy, że polskie sprawy trzeba licytować do góry. Oznacza to, że należy zapewnić Polsce wysoki poziom bezpieczeństwa, chodzi nie tylko o zabezpieczenie militarne. Należy też pilnować sojuszów realnych i mam tu na myśli Stany Zjednoczone".