Drugie exposé Donalda Tuska w niczym nie przypominało tego sprzed czterech lat.
W 2007 r. przez trzy godziny słuchaliśmy obietnic o inwestycjach i podwyżkach, a Tusk zwracał się do „rodaków", mówił o „ojczyźnie" i „zaszczytnej służbie". W piątek zapowiedział ostre cięcia. „Nie będzie świętych krów" – zaznaczył. Podkreślał, że mówi „ludzkim językiem", „używając kolokwializmów, by wszyscy zrozumieli".
Za wszelką cenę starał się łagodzić zapowiadane reformy: dając kij, pokazywał marchewkę.
Tusk socjalista?
– Ciężary i trudy ochrony Polaków przed kryzysem muszą być rozkładane sprawiedliwie. Muszą chronić najsłabszych – stwierdził na początku wystąpienia.
Choć nawet politycy Platformy sądzili, że problem wydłużenia wieku emerytalnego trafi do szuflady – premier ich zaskoczył. Zapowiedział reformę emerytalną, łącznie z podwyższeniem i zrównaniem wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn do 67 lat. Ale natychmiast rzucił coś na osłodę: renty i emerytury będą waloryzowane kwotowo, a nie procentowo.