Tajne służby i suwerenność

Suwerennemu państwu wywiad jest potrzebny po to, by dawać samodzielną orientację w świecie. Kontrwywiad zaś, by chronić kraj przed ukrytym, szkodliwym oddziaływaniem ze strony obcych podmiotów

Publikacja: 14.01.2012 00:01

Tajne służby i suwerenność

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Red

Tekst ukazał się w

tygodniku Uważam Rze

9 stycznia 2012

Żaden przedsiębiorca pragnący kupić firmę nie zrobi tego pod wpływem jej marketingowego wizerunku. Decyzję podejmie dopiero po wyczerpującej analizie jej faktycznej kondycji finansowej, kadrowej i prawnej. Due diligence – tak właśnie po angielsku nazywa się analiza firmy przed podjęciem decyzji o jej przejęciu.

A jak jest, gdy decyzje podejmują politycy? Co w świecie coraz bardziej profesjonalnej propagandy i ciągłych manipulacji między politycznymi graczami może być odpowiednikiem due diligence, źródłem wiedzy o rzeczywistym przebiegu kluczowych procesów, o prawdziwych intencjach przywódców? Aby je poznać, w wielu sytuacjach należyta staranność wymaga sięgnięcia po informacje, które mogą uzyskać jedynie tajne służby.

Rosyjskie otwarcie

Kiedyś (chyba szybciej, niż się to wydaje) zostanie wyjaśnione, na jakich przesłankach: racjonalnych czy emocjonalnych, samodzielnie sformułowanych czy też przez kogoś podsuniętych, po katastrofie smoleńskiej kierownictwo polskiego państwa zadecydowało o nowym otwarciu w stosunkach z Rosją (nawiasem mówiąc: „Nowe otwarcie w stosunkach Polska – Rosja?" to tytuł rozmowy, którą Bartosz Węglarczyk przeprowadził z Adamem Michnikiem 13 kwietnia 2010 r.).

Czy decyzja o takim otwarciu została podjęta z należytą starannością? Czy nasze państwo dysponowało systemem pozyskiwania i przetwarzania informacji o świecie zewnętrznym dającym niezależną orientację? Niezależną od propagandy, perswazyjnych sztuczek innych przywódców państw i przedstawicieli wielkich korporacji. Czy wszystkim państwom taka autonomiczna orientacja jest potrzebna? Niezbędna jest tylko tym, które w jakichś obszarach międzynarodowej gry chcą być podmiotowe. Dla państw wasalnych taka orientacja może być tylko kłopotliwa.

Na dyskutowaną ostatnio kwestię suwerenności spójrzmy przez pryzmat tajnych służb.

Wywiad i kontrwywiad

Krzysztof Bondaryk po odejściu z Urzędu Ochrony Państwa, gdzie kierował delegaturą w Białymstoku, powiedział „Gazecie Wyborczej" (22 października 1996 r.): „Zakładaliśmy, że nasz urząd może być dla Rosjan przejrzysty. Rosjanie dzięki swoim starym kontaktom towarzyskim i aktywom operacyjnym mogli kontrolować większość operacji naszego kontrwywiadu. (...) UOP był obiektem wielu agresywnych akcji ze strony służb rosyjskich, ukraińskich, białoruskich. Nasza reakcja była najczęściej taka: nie prowokować bez potrzeby, tylko obserwować i uniemożliwiać działanie. Aby to było skuteczne, szczególnie kiedy nasz wywiad jest sparaliżowany, potrzebujemy wiedzy o tym, co tu się działo przez ostatnie 25 lat. Kim i czym KGB się interesował w Polsce i do jakich spraw potrzebował pomocy SB? Jakie działania podejmował wobec polskich obywateli w kraju i za granicą? Problem ten dotyczy nie tylko SB. Także wojskowych służb specjalnych i struktur PZPR. Nikt tego dotychczas nie zrobił. A przecież współpraca ze służbami ZSRR przed 1989 r. nie dotyczyła paru osób, to były statystycznie ogromne liczby. (...) Mimo zniszczeń archiwów SB i służb wojskowych odtworzenie tej wiedzy jest możliwe. Na tej podstawie kontrwywiad mógłby ocenić, w jakim zakresie służby rosyjskie wracają do starych wpływów, operacji i kontaktów". Nie dziwi, że nowo powołana tajna służba demokratycznego państwa była obiektem „agresywnych akcji" ze strony państw nieco mniej demokratycznych. Świat tak działa. Punktem ciężkości tej wypowiedzi jest ujawnienie poważnego zaniedbania w instytucji odpowiedzialnej za bezpieczeństwo Polski. Nie zrealizowano – mimo upływu lat – dość prostych, niekosztownych, pozbawionych ryzyka operacyjnego i politycznego procedur stanowiących część kontrwywiadowczego elementarza. Mimo dostępu do danych nie wykonano inwentarza operacji służb byłego ZSRR wobec tajnych służb PRL oraz struktur PZPR.

Odpowiedź na pytanie, dlaczego w ten sposób narażono na szwank bezpieczeństwo kraju, nie jest trudna. Komunizm w Polsce nie został obalony, sam się też nie rozpadł. W ramach częściowo spontanicznego, częściowo kontrolowanego procesu został odgórnie zdemontowany. Od 1989 r. Polską przez lata rządziły ekipy postkomunistyczne, przez dziesięć lat prezydentem był polityk wywodzący się z PZPR. Powiązania tego środowiska z Moskwą mogłyby zostać odtworzone w wyniku pracy kontrwywiadu. Politycy i funkcjonariusze służb związani z SLD byli w konflikcie interesów. Nakazując kontrwywiadowi rozpoznanie relacji z instytucjami sowieckimi, działaliby na niekorzyść własnego środowiska. Widać zatem, że nieprzeprowadzenie dekomunizacji wiązało się także ze stratami kontrwywiadowczymi.

Bondaryk wskazał, że problem dotyczy także służb wojska.

W 2007 r. udokumentował to raport z weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych sporządzony przez Komisję Weryfikacyjną kierowaną przez ministra Antoniego Macierewicza (niżej podpisany był doradcą tej komisji). W WSI nadal pracowało ok. 300 żołnierzy, których w czasach PRL szkolili Sowieci. I przez niemal cały okres III RP to oficerowie wywodzący się z tej grupy zmieniali się na kierowniczych stanowiskach. Gdy w okresie rządów AWS prowadzono operację „Gwiazda", mającą rozpoznać sowieckie wpływy w polskich służbach, okazało się, że odpowiedzialny za nią był „sędzia we własnej sprawie" – oficer także szkolony na Wschodzie.

Jeśli ktoś sądzi, że po odsłonięciu przez Bondaryka tak rażącego zaniedbania miała miejsce publiczna dyskusja na temat pracy polskich tajnych służb, to się myli.

Tarcza antykorupcyjna

Tymczasem dobrze funkcjonujący kontrwywiad ma też znaczenie gospodarcze. Do zagrożeń korupcyjnych w krajach tzw. rynków wschodzących przyczyniają się m.in. wielkie międzynarodowe korporacje. Wchodząc na nowe rynki, testują one, na co mogą sobie pozwolić – jakie reguły gry ich dotyczą, a jakie nie. Korporacje te ze względu na swój ponadpaństwowy zasięg i dysponowanie złożonymi instrumentami finansowymi mogą sobie pozwolić nie tylko na kreatywną księgowość, na ceny transferowe, ale także na kreatywne formy korumpowania władz lokalnych. Na tyle ponadnarodowe, że często nieuchwytne dla policji, prokuratury i mediów kraju goszczącego. Tu pojawia się miejsce dla kontrwywiadu. Na przykład przy monitorowaniu konfliktów interesów podczas prywatyzacji. Powstają one, gdy ktoś znajduje się w warunkach podwójnej lojalności. Z jednej strony ma podjąć decyzje korzystne dla Skarbu Państwa, z drugiej zaś związany jest z którymś z podmiotów uczestniczących w prywatyzacyjnym przetargu. Gdy konflikt interesów wynika z „normalnych" więzów rodzinnych i biznesowych, mogą one być rozpoznane przez zwierzchników danego funkcjonariusza publicznego, przez media, przez organizacje trzeciego sektora lub policję. Badania nad korupcją pokazują jednak, że konflikt interesów coraz częściej bywa profesjonalnie maskowany, a do ukrywania korupcyjnych powiązań wykorzystywane bywają metody tajnych służb.

Kontrwywiad, który ma dobrze zbudowane sieci informatorów, a w tle wolę polityczną, dysponuje także nieformalnymi sposobami odstraszania przedstawicieli obcych państw, gdy na cudzym terenie próbują się zachowywać jak w kraju podbitym. Wielki biznes, któremu raz i drugi da się po cichu do zrozumienia, że pewne jego metody nie będą tolerowane, „cywilizuje się" i zaczyna grać po partnersku. Jednak, o ile wiem, w Polsce nigdy świadomie nie spróbowano wytworzyć synergii między działaniami służb antykorupcyjnych i kontrwywiadowczych.

Agentura wpływu jest fantomem tylko dla naiwnych propagandystów. Pamiętam, jak w 2002 r. w Genewie, na konferencji poświęconej problematyce służb, przedstawiciele gospodarzy zwrócili moją uwagę na aktywność chińskiego wywiadu podczas zakończonych rok wcześniej sukcesem starań o przyznanie Pekinowi organizacji igrzysk olimpijskich w 2008 r. W ostatnich dwóch latach coroczne, publicznie dostępne raporty holenderskiej służby wywiadu i bezpieczeństwa (AIVD) mówią o poważnych zagrożeniach dla tego kraju, płynących z tajnych operacji służb obcych, w tym Państwa Środka. Poza szpiegostwem technologicznym i przemysłowym Chiny próbują także wywierać wpływ na decyzje polityczne podejmowane w newralgicznych obszarach. W raporcie za rok 2010 czytamy: „Jest możliwe (...), iż obce służby mogą używać skoordynowanej propagandy w mediach [holenderskich – przyp. A.Z.] najczęściej po to, by w niekorzystnym świetle przedstawiać przeciwników ich rządów, by przeciwdziałać negatywnemu pisaniu o ich krajach i interesach lub też by tworzyć obraz pozytywny". Jednym z obszarów wpływu innych państw jest oddziaływanie na społeczności imigrantów.

Także w raporcie z działalności ABW za 2010 r. czytamy, że: „obce służby na terenie naszego kraju (...) wspierają działania o charakterze lobbingowym na rzecz rodzimych firm funkcjonujących na polskim rynku". Należy jednak wątpić, czy działania takie spotykają się z należytą reakcją organów polskiego państwa.

Nachalnie albo elegancko

Krajem, który ma największe możliwości agenturalnego oddziaływania na bieg spraw w Polsce, jest Rosja. To państwo rządzone przez środowisko służb tajnych. Jak jednak można z osłoną kontrwywiadowczą Polski pogodzić to, co dało się zauważyć w polskich mediach po 10 kwietnia 2010 r.? Wielką liczbę głosów przyjaciół Moskwy, realistów, rusofilów, entuzjastów rosyjskiej techniki etc. Oglądając prezentację raportu komisji ministra Jerzego Millera, która rzeczowo podważała niektóre tezy raportu MAK, i zaraz potem w studiu TVP Info słuchając wypowiedzi dwóch rzekomych ekspertów jednostronnie atakujących ten raport, miałem wrażenie, że to TV Moskwa.

Polski analityk może wskazywać przyczyny katastrofy po naszej stronie. Ale nie można jednostronnie krytykować ustaleń komisji Millera, nie dostrzegając żadnych słabości raportu MAK. Problem nie polega na tym, że jakaś część komentatorów w mediach bezmyślnie przytacza rosyjskie argumenty. Szkopuł w tym, że kolejne media i osoby głosy takie powielają i wzmacniają. Gdyby w Polsce działały niezależne i sprawne ośrodki badania dyskursu publicznego, przeanalizowałyby, jak wiele z tysięcy wypowiedzi na temat przyczyn katastrofy było nie tylko ewidentnie stronniczych, ale także czysto dezinformacyjnych.

Można dojść do wniosku, że tak otwartego forsowania rosyjskiego interesu, jakie miało miejsce po 10 kwietnia w polskiej przestrzeni medialnej, nie było przez ostatnie 20 lat. Nasuwa to pewną hipotezę. W funkcjonowaniu służb, szczególnie o wieloletniej tradycji, istnieje taki typ agentury jak agenci śpiochy. Część z nich trzymana jest w rezerwie na sytuacje awaryjne. Duża liczba i silny rezonans głosów prorosyjskich w polskich mediach po katastrofie smoleńskiej sprawiają wrażenie – mówię to jako obserwator bez dostępu do danych kontrwywiadu – jakby śpiochy zostały obudzone.

Jeśli mam rację, to rodzi się pytanie: cóż tak ważnego wydarzyło się dla Rosji, że obudzono śpiochy? Nie twierdzę, że doszło do zamachu – tego nie wiem. Wiem za to, że dyskurs publiczny w Polsce ma liczne przejawy niesuwerenności, a ważne sprawy nie są poddane dyskusji proporcjonalnie do ich rangi.

W takim kraju jak Polska jednym z celów agentury wpływu jest bez wątpienia podważanie zdolności naszego państwa do prawidłowego diagnozowania swego interesu narodowego, np. przez redukowanie wypowiedzi tych polityków, którzy jasno definiują nasze interesy, do wymachiwania szabelką.

A co z naszym zachodnim sąsiadem? Swego czasu z Niemcami UOP zawarł umowę o nieprowadzeniu wobec siebie pracy operacyjnej. Służby zobowiązały się nie werbować obywateli drugiej strony. Na próbie werbunku nie tak trudno przyłapać, ale cóż jest zdrożnego w „przekonywaniu"? Niemcy dawno wypracowali metodę, która daje efekty podobne do agentury wpływu. Podobnie jak w innych krajach są u nas aktywne różne niemieckie fundacje. Edukują, szkolą, informują, inspirują, pomagają, organizują, finansują, podpowiadają. Ci przedstawiciele naszych środowisk politycznych, medialnych, naukowych, artystycznych, którzy wykazują należyte zrozumienie dla „europejskiego" sposobu myślenia, mogą liczyć na docenienie.

Pamiętajmy jednak, że sytuacja taka nie wyklucza werbunku pod tzw. obcą flagą – gdy przedstawiciele danej służby udają, że pracują dla całkiem innego kraju.

Sprawa ma jeszcze inny frapujący wymiar. Gdy Platforma dopiero krzepła, napotkałem pogląd, że dobrym kluczem do zrozumienia sposobu dzielenia się Unii Wolności byłoby przyjrzenie się, z jednej strony, biografiom polityków UW pod kątem ich bliskości do fundacji i środowisk niemieckich oraz, z drugiej strony, francuskich.

Dryf państwa, dryf służb

Czy kiedykolwiek zwrócono uwagę na następujące słowa premiera Tuska („Polityka", 28 lutego 2008 r.): „Stwierdzam, że zasób informacji dostarczanych przez służby, niezbędnych dla premiera i prezydenta, jest po prostu bardzo ubogi. Mógłbym natomiast już dziś napisać książkę, jakie klany walczą ze sobą wewnątrz poszczególnych służb. Odnoszę przygnębiające wrażenie, że bardzo wielu oficerów służb specjalnych to są prywatne armie byłego szefa, aktualnego szefa czy przyszłego szefa i zajmują się głównie intrygami".

Trzy miesiące po objęciu władzy premier publicznie informuje o małej sprawności służb w Polsce, mówi o poważnych patologiach. Co potem robi? Nie tylko nie podejmuje reformy służb, ale nawet przez pierwsze cztery lata nie ustanawia koordynatora o istotnych uprawnieniach. Czyżby premier uznał, że środowisko służb jest zbyt silne, by warto było naruszać jego interesy? Lepsze są służby kiepskie i zajęte intrygami, ale przyjazne dla rządzącej ekipy?

Jeśli tak jest, to oznacza to, że PO nie jest zdolna do reformy państwa polskiego. Nie zrozumiemy tego, co dzieje się w Polsce, bez wzięcia pod uwagę grup interesów, które premierowi rządu RP wydają się tak potężne, że polityk dysponujący ogromnym kapitałem zaufania obywateli uważa, iż i tak jest za słaby, by podjąć reformę, choćby tylko w obszarze służb specjalnych.

Bogdan Święczkowski, były szef ABW, napisał: „Obserwując 22 lata tzw. wolnej Polski, można zauważyć, że nasz kraj znajduje się w szarej strefie – w wielu wypadkach władza publiczna sięga po służby specjalne do walki politycznej, a nie do zapewnienia bezpieczeństwa państwa" („Nasz Dziennik", 19 grudnia 2011 r.).

Troska o suwerenność kraju musi być połączona z dbałością o jakość tajnych służb. Gdy dryfuje państwo, dryfują i służby. Gdy służby są kiepskie, państwo łatwiej osłabić. Przywołana wypowiedź premiera Tuska i jego bierność pokazują istnienie zasadniczego problemu na linii: państwo – służby.

W strefie mechanizmów nadzoru i kontroli występuje próżnia regulacyjna. Ale już nie próżnia interesów. Bo gdy wycofuje się państwo, zawsze ktoś przychodzi na jego miejsce. Można powiedzieć, że kierownictwo państwa, które nie wykazuje należytej dbałości o swoje służby, nie jest też w stanie chronić suwerenności tego państwa.

Autor jest profesorem socjologii. Był doradcą ds. bezpieczeństwa państwa prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Niedawno ukazała się jego książka „Pociąg do Polski. Polska do pociągu" (wyd. Prohibita).

Tekst ukazał się w

tygodniku Uważam Rze

Pozostało 100% artykułu
Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo