Dlaczego mieliby to robić?
Dlatego, że mamy prawie 15 tys. członków i zrzeszamy ok. 70 organizacji związkowych. A po ogłoszeniu mojego startu w wyborach prezydenckich przystąpiło do nas kilkanaście nowych związków. Udało nam się też załatwić konkretne sprawy. Przykładowo komendant mobber został zwolniony z OHP w Kielcach. W Stalowej Woli udało się obronić nasze liderki, które chciał zwolnić PiS-owski prezydent miasta. Gdy zorganizowałem konferencję prasową w tej sprawie jako kandydat w wyborach, to wycofał się z tej decyzji. Udało się przyspieszyć podwyżki w kilku ośrodkach pomocy społecznej. O taką sprawczość mi chodziło.
Poległ pan na tej sprawczości. Centrala związkowa zrzeszająca 15 tys. członków nie była w stanie zebrać 100 tys. podpisów, żeby pan mógł się zarejestrować jako kandydat na prezydenta. Dlaczego?
Nie ukrywam, że mam poczucie żalu. Szczególnie gdy patrzyłem na debaty kandydatów na prezydenta, to problemy rynku pracy i polityka społeczna właściwie się nie pojawiały. Dodam, że kompetencje w tym zakresie wszystkich kandydatów były mizerne. Zatem gdybym się dostał do tego towarzystwa, to postulaty pracownicze, związkowe na pewno by się przebiły.
No ale nie dostał się pan.
Jeżeli chodzi o niemożność uzbierania podpisów, to przyczyn jest kilka. Po pierwsze, podjąłem decyzję o kandydowaniu na prezydenta z dnia na dzień, na zasadzie – spróbuję, a nuż coś z tego wyniknie. Zatem nie miałem profesjonalnego zaplecza ani środków pieniężnych. Po drugie, duża część członków Związkowej Alternatywy pracuje w służbie cywilnej, która jest obwarowana surowymi regulacjami odnośnie do swojej apolityczności. Oni nie mogą agitować ani zbierać podpisów poparcia na terenie zakładu pracy, bo mogłoby się to spotkać z wrogą reakcją pracodawcy. My mamy związki silne w skarbówce, w ZUS, w policji czy w urzędach wojewódzkich. Od takich pracowników oczekuje się, aby zachowywali daleko idącą powściągliwość w zbieraniu podpisów. Znam dwa lub trzy przypadki, kiedy nasi związkowcy zostali wezwani na dywanik z tego powodu. Po trzecie, w Polsce polityka nie ma dobrej marki. Ludzie wiedzą, że politycy przyjmują ustawy, że warto się spotkać z ministrem, aby coś przeforsować, ale polityków oceniają nisko. Pokutuje myślenie, że lepiej trzymać się od polityki z daleka.
I co z tego wynika?
Sądzę, że część związkowców może patrzeć trochę podejrzliwie na moją próbę wejścia do polityki. Okazało się, że kim innym jest Piotr Szumlewicz, lider Związkowej Alternatywy, a kim innym – Piotr Szumlewicz, kandydat na prezydenta kraju. Tym bardziej że Piotr Szumlewicz w kampanii miał program raczej premiera niż prezydenta. Przedstawiałem konkretne rozwiązania dotyczące nie tylko rynku pracy, ale też polityki zagranicznej czy Zielonego Ładu. A moje poglądy na wiele spraw są progresywne. Dlatego zderzyłem się z polską rzeczywistością, w której wizerunek związkowca najbardziej się kojarzy opinii publicznej z Piotrem Dudą, liderem NSZZ Solidarność. A największa kampania Solidarności, widniejąca na ich stronie internetowej, to sprzeciw wobec Zielonego Ładu.
A pan jest za Zielonym Ładem?
Jestem za zdecydowaną większością postulatów Zielonego Ładu. Uważam, że Polska i Europa, potrzebują całościowej polityki mającej na celu ograniczenie emisji CO2 i smogu, ale też budowania konkurencyjności Europy. Bo Zielony Ład to przede wszystkim budowanie przewag konkurencyjnych wobec Stanów Zjednoczonych i Chin. Natomiast w tegorocznych wyborach prezydenckich opcja eurosceptyczna, prawicowa zyskała na sile. Głosy antyunijne, antyukraińskie wybrzmiały bardzo mocno. Nie było ani jednego kandydata, który by pozytywnie wypowiadał się czy to o Zielonym Ładzie, czy o wejściu Polski do strefy euro.
Za przyjęciem euro też pan jest?
W sytuacji wojny za naszą wschodnią granicą, coraz mniej stabilnej sytuacji międzynarodowej, powinniśmy zacieśniać relacje z Unią, w tym wyznaczyć ścieżkę przystąpienia do strefy euro. Na pierwszym miejscu stawiam jednak postulaty pracownicze takie jak urlop regeneracyjny, radykalny wzrost płac w sferze budżetowej i samorządowej. Proponowałem, żeby fundusz płac w sferze samorządowej był finansowany z budżetu państwa i żeby cały sektor publiczny był objęty układami zbiorowymi. Proponowałem przekierowanie pieniędzy budżetowych ze świadczeń pieniężnych, takich jak 800+ i 300+, na usługi publiczne, np. na opiekę senioralną, żłobki na terenach wiejskich czy wysokiej jakości posiłki w szkołach. Część komentatorów była zdziwiona, że lider centrali związkowej jest przeciwko programom socjalnym rządu, a do tego za podniesieniem wieku emerytalnego dla kobiet i zrównaniem go z wiekiem emerytalnym mężczyzn na poziomie minimum 65 lat.