Do czterech razy morderstwo

Są oskarżeni o cztery zabójstwa, ale ciał ich ofiar do dzisiaj nie znaleziono. Proces dobiega końca, ale czy sąd może ich skazać?

Publikacja: 19.10.2012 20:52

Mariusz B. i Krzysztof Rz. na ławie oskarżonych. Czy dokonali poczwórnego zabójstwa?

Mariusz B. i Krzysztof Rz. na ławie oskarżonych. Czy dokonali poczwórnego zabójstwa?

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

18-latka, jej ojciec, ksiądz i przedsiębiorca. Zaginęli w Warszawie kilka lat temu. Jak twierdzi prokuratura, całą czwórkę zamordował Mariusz B., któremu pomagał kuzyn Krzysztof Rz. W warszawskim sądzie trwa ich proces.

Prokuratura jest pewna, że ma w ręku dowody świadczące o winie oskarżonych: przyznanie się do winy, badanie na wykrywaczu kłamstw, badanie zapachowe i opinię biegłych psychologów z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych.

Ale Mariusz B. przyznał się do winy raz – niemal trzy lata temu, potem stwierdził, że w czasie przesłuchania policjanci go bili. Badanie wariografem pokazało, że bardzo silnie reaguje na pytanie o miejsca ukrycia zwłok. Ale czy zabił, nie wiadomo. Z kolei ekspertyza osmologiczna (zapachowa) wykazała, że był w samochodzie zaginionego księdza. Czy to wystarczy, by go skazać?

Sprawy karne, w których nie ma pewności, czy doszło do zabójstwa, bo nie ma ciała ofiary, są niezwykle trudne. – W przypadku zabójstwa ciało stanowi pewien zbiór śladów, które są istotne w procesie dowodowym – mówi insp. Michał Domaradzki, zastępca komendanta stołecznego policji, któremu podlegają wydziały kryminalne. – Można zobaczyć sposób zadawania ran, poznać narzędzie, którego użył sprawca – tłumaczy.

– Jeśli nie ma ciała, to obracamy się w kręgu poszlak – dodaje Paweł Wierzchołowski, szef prokuratury Warszawa-Mokotów. Przy braku ciała nie ma dowodu zbrodni. Musi być wtedy poszlaka niebudząca żadnych wątpliwości – dodaje prokurator Wierzchołowski. Dostarczyć jej mogą np. zeznania świadków.

Ostatni obiad

32-letni Mariusz B. wychowywał się na warszawskiej Woli. Jako młody chłopak był ministrantem. Przez krótki czas studiował psychologię. Później pracował w punkcie obsługi drukarek, handlował też sztuczną biżuterią.

Pod koniec lat 90. zaopiekowała się nim rodzina D. – Zbigniew, Małgorzata i ich córka Aleksandra. Zamieszkali pod jednym dachem. Mariusz B. był na ich utrzymaniu. Jak nieoficjalnie mówi jeden ze śledczych, zapłatą był seks, który miał świadczyć małżeństwu. Relacje między nimi były tym bardziej skomplikowane, że B. stał się dla kilkunastoletniej córki gospodarzy drugim ojcem.

Jak przypuszczają śledczy, rozkochał w sobie żonę Zbigniewa D., a jego postanowił się pozbyć.

10 kwietnia 2006 r. Mariusz B. zaprosił na obiad do mieszkania przy ul. Dzielnej, które wynajmował już razem z Małgorzatą, jej męża oraz córkę Olę. Przyjechali samochodem. Zbigniew D. miał wtedy 40 lat, a jego córka 18. Wtedy widziano ich po raz ostatni. Kiedy nie wrócili do domu, jego matka zgłosiła na policji zaginięcie.

Wcześniej D. wykupił polisę ubezpieczeniową opiewającą na gigantyczną kwotę 2 mln zł.
Osobą uposażoną na wypadek jego śmierci była żona Małgorzata. Kobieta próbowała podjąć pieniądze z polisy. Ale nie udało się jej tego zrobić, bo nie upłynął cały okres ubezpieczenia.

Policjanci zaczęli podejrzewać, że za zaginięciem D. i jego córki mogą stać osoby z otoczenia jego żony. Wtedy po raz pierwszy zatrzymano Mariusza B. i jego kuzyna, pochodzącego z Pułtuska Krzysztofa Rz. Jednak twardych dowodów przeciwko nim nie było, więc wypuszczono ich na wolność.

7 marca 2007 r. wieczorem 56-letni wówczas Henryk S., warszawski przedsiębiorca, kończy zajęcia w szkole tańca na Muranowie. Wychodzi razem z dwiema koleżankami. Jedną z nich, Małgorzatę D., odprowadza do samochodu, drugą, Jolantę K., odwozi do jej mieszkania. Potem jedzie do siebie.

Auto zostawia na parkingu strzeżonym i idzie w kierunku oddalonego o kilkadziesiąt metrów bloku. Nagrała to kamera monitoringu. Jednak do domu nigdy nie dociera. Żona i córka zawiadamiają policję.

Kilkadziesiąt godzin później jedna z córek odbiera z telefonu ojca SMS z informacją, że z nim wszystko dobrze. Ktoś, kto wysłał wiadomość, prosi, aby się o niego nie martwić. Informuje też, że nie będzie go dwa tygodnie.

Kilka dni później rodzina odbiera kolejną wiadomość z telefonu zaginionego. Tym razem nadawca informuje, że potrzebuje pieniędzy, bo musi oddać dług. „Wpłaćcie na moje konto 50 tys. zł” – brzmi wiadomość. Następnego dnia przychodzi kolejny SMS, tym razem z błaganiem o przelew pieniędzy na jego konto, bo jeśli „ich nie dostanę, nie będę się mógł kontaktować”.

Rodzina pieniędzy nie wpłaca, a policja zaczyna podejrzewać porwanie Henryka S. Okazuje się, że ktoś kilkadziesiąt razy używał kart kredytowych zaginionego.

Policjanci sprawdzają, co robił przed zniknięciem Henryk S. I tak trafiają na ślad Małgorzaty D. oraz jej partnera Mariusza B.

Kobieta była jedną z ostatnich osób, która widziała zaginionego. S. poznał ją w szkole tańca. – Jej partner życiowy Mariusz B. mógł być o niego zazdrosny. Poza tym mógł postrzegać go jako potencjalną osobę do okradzenia, bo S. uchodził za osobę majętną – opowiada jeden ze śledczych.

Policjanci po raz kolejny zatrzymują Mariusza B. i jego kuzyna Krzysztofa Rz. Prokuratura uznaje jednak, że materiał dowodowy jest zbyt ubogi. Mężczyźni znów wychodzą na wolność.

Kilka dni później na terenie ogrodów działkowych w Pułtusku ktoś podpala domek letniskowy należący do Krzysztofa Rz. Z altanki zostają zgliszcza. Policjanci podejrzewają, że na działkach przetrzymywano ofiarę lub ofiary porwań.

Kolejny raz na wolności

Mariusz B. i Krzysztof Rz. po raz kolejny trafiają w ręce policji. Monitoring jednego z bankomatów, z którego próbowano wybrać pieniądze z karty Henryka S., zarejestrował bowiem sylwetkę podobną do Rz. Mężczyźni przyznają się do udziału w porwaniu biznesmena. Potem jednak odwołują zeznania.

Prokurator wobec braku dowodów po raz kolejny decyduje się wypuścić podejrzanych.
Ale śledztwo się rozkręca. Prokuratura gromadzi billingi rozmów obu mężczyzn, analizuje zapisy kamer monitoringu.

6 grudnia 2008 r. ks. Piotr Sz. z parafii na warszawskiej Sadybie wsiada do swojej hondy i odjeżdża w nieznanym kierunku. Następnego dnia proboszcz zgłasza zaginięcie wikarego. Po kilku dniach porzucone auto duchownego znajdują policjanci. Zabezpieczają w nim ślady zapachowe.

Okazuje się, że ksiądz w latach 90. był wikarym w parafii św. Wojciecha przy ul. Wolskiej w Warszawie. Jego parafianami byli m.in. rodzina D. oraz Mariusz B., który służył do odprawianych mszy. Po odejściu z parafii św. Wojciecha ksiądz utrzymywał kontakty z rodziną D.

Nie jest jasne, dlaczego zaginął. Prokurator sugeruje w akcie oskarżenia, że Mariusz B. był w młodości molestowany przez opiekuna. Niemal po dziesięciu miesiącach od zaginięcia księdza Piotra, we wrześniu 2009 r., sąd wydaje nakaz aresztowania Mariusza B. oraz Krzysztofa Rz. Prokuratura stawia im zarzut porwania Zbigniewa i Aleksandry D.

Przed sądem dla Warszawy-Pragi rusza proces w tej sprawie. Jednak we wrześniu 2011 r. obaj mężczyźni ponownie opuszczają areszt.

Ale prokuratura okręgowa nadal gromadzi dowody, śledczy są pewni, że czwórka zaginionych nie żyje, a za zbrodniami stoją Mariusz B. i jego kuzyn.

W pewnym momencie B. wydaje się skłonny do współpracy z policją. W okolicach Wyszkowa, Mławy i Pułtuska wskazuje miejsca, gdzie miały zostać zakopane ciała ofiar. Tam ich jednak nie ma. Potem B. odwołuje zeznania. Biegły psycholog nie ma wątpliwości: to osobowość psychopatologiczna.

W połowie października 2011 r. sąd ogłasza wyrok w sprawie uprowadzenia Zbigniewa i Aleksandry D. Mariusz B. zostaje skazany na pięć lat więzienia, a Krzysztof Rz. na cztery lata. Do prokuratury trafia ostateczna opinia biegłego, z której wynika, że mogą oni także stać za poczwórnym zabójstwem. Gdy wychodzą z sali sądowej, zatrzymują ich policjanci. W prokuraturze okręgowej dla Warszawy Mariusz B. słyszy zarzut poczwórnego zabójstwa, a jego kuzyn uprowadzenia, zacierania śladów na miejscu zbrodni oraz kradzieży pieniędzy Henryka S. Nie przyznają się do winy.

Małgorzacie D. nie udowodniono, że była zamieszana w zabójstwa.

18-latka, jej ojciec, ksiądz i przedsiębiorca. Zaginęli w Warszawie kilka lat temu. Jak twierdzi prokuratura, całą czwórkę zamordował Mariusz B., któremu pomagał kuzyn Krzysztof Rz. W warszawskim sądzie trwa ich proces.

Prokuratura jest pewna, że ma w ręku dowody świadczące o winie oskarżonych: przyznanie się do winy, badanie na wykrywaczu kłamstw, badanie zapachowe i opinię biegłych psychologów z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych.

Ale Mariusz B. przyznał się do winy raz – niemal trzy lata temu, potem stwierdził, że w czasie przesłuchania policjanci go bili. Badanie wariografem pokazało, że bardzo silnie reaguje na pytanie o miejsca ukrycia zwłok. Ale czy zabił, nie wiadomo. Z kolei ekspertyza osmologiczna (zapachowa) wykazała, że był w samochodzie zaginionego księdza. Czy to wystarczy, by go skazać?

Pozostało 90% artykułu
Kraj
Śląskie samorządy poważnie wzięły się do walki ze smogiem
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Kraj
Afera GetBack. Co wiemy po sześciu latach śledztwa?
śledztwo
Ofiar Pegasusa na razie nie ma. Prokuratura Krajowa dopiero ustala, czy i kto był inwigilowany
Kraj
Posłowie napiszą nową definicję drzewa. Wskazują na jeden brak w dotychczasowym znaczeniu
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Kraj
Zagramy z Walią w koszulkach z nieprawidłowym godłem. Orła wzięto z Wikipedii