18-latka, jej ojciec, ksiądz i przedsiębiorca. Zaginęli w Warszawie kilka lat temu. Jak twierdzi prokuratura, całą czwórkę zamordował Mariusz B., któremu pomagał kuzyn Krzysztof Rz. W warszawskim sądzie trwa ich proces.
Prokuratura jest pewna, że ma w ręku dowody świadczące o winie oskarżonych: przyznanie się do winy, badanie na wykrywaczu kłamstw, badanie zapachowe i opinię biegłych psychologów z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych.
Ale Mariusz B. przyznał się do winy raz – niemal trzy lata temu, potem stwierdził, że w czasie przesłuchania policjanci go bili. Badanie wariografem pokazało, że bardzo silnie reaguje na pytanie o miejsca ukrycia zwłok. Ale czy zabił, nie wiadomo. Z kolei ekspertyza osmologiczna (zapachowa) wykazała, że był w samochodzie zaginionego księdza. Czy to wystarczy, by go skazać?
Sprawy karne, w których nie ma pewności, czy doszło do zabójstwa, bo nie ma ciała ofiary, są niezwykle trudne. – W przypadku zabójstwa ciało stanowi pewien zbiór śladów, które są istotne w procesie dowodowym – mówi insp. Michał Domaradzki, zastępca komendanta stołecznego policji, któremu podlegają wydziały kryminalne. – Można zobaczyć sposób zadawania ran, poznać narzędzie, którego użył sprawca – tłumaczy.
– Jeśli nie ma ciała, to obracamy się w kręgu poszlak – dodaje Paweł Wierzchołowski, szef prokuratury Warszawa-Mokotów. Przy braku ciała nie ma dowodu zbrodni. Musi być wtedy poszlaka niebudząca żadnych wątpliwości – dodaje prokurator Wierzchołowski. Dostarczyć jej mogą np. zeznania świadków.
Ostatni obiad
32-letni Mariusz B. wychowywał się na warszawskiej Woli. Jako młody chłopak był ministrantem. Przez krótki czas studiował psychologię. Później pracował w punkcie obsługi drukarek, handlował też sztuczną biżuterią.