Komisja Europejska rozpocznie dziś marsz ku nowej Europie. Jego kierunek jest dla Polski ryzykowny. Tylko jeden kraj – Niemcy – ma moc, by go skorygować. Naszą racją stanu jest teraz polityka zachęcająca Berlin do zaciągnięcia hamulca. Inaczej za kilkanaście lat może być groźnie. Chyba że Polska stanie się do tego czasu samodzielną potęga gospodarczą i militarną. To wprawdzie pożądany cel, ale nierealistyczny.
Komisarz ds. walutowych KE Pierre Moskovici, przygotował plan integracji strefy euro do roku 2025, który przyjmie Komisja Europejska. Wspiera go prezydent Francji Macron. Plan zakłada powołanie budżetu eurozony, jej osobnego parlamentu i ministra finansów. To twory równoległe wobec dotychczasowych instytucji UE, swoista Unia w Unii. Gdyby rzeczywiście powstała, wchodziłyby do niej największe, najludniejsze i najbogatsze państwa Wspólnoty Europejskiej.
Nie mamy dość szabel
Uwzględniając Brexit, bez ewentualnego przyjmowania nowych członków, strefa euro obejmie 70 proc. państw UE i 76 proc. jej populacji. Biorąc pod uwagę lizboński system głosowania, czyli podejmowanie decyzji większością minimum 55 proc. państw reprezentujących 65 proc. ludności, członkowie UE spoza eurozony staną się marginesem niezdolnym do blokowania decyzji Rady Europejskiej.
Alternatywą wobec tego układu są cele polskie w UE, czyli zwiększenie roli Rady Europejskiej kosztem Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego, czyli takie przedefiniowanie traktatów, by efektem była „Europa narodów". Są one jak najbardziej słuszne, a taka Unia byłaby dla nas korzystna. Problem w tym, że idą pod prąd głównego trendu. A my nie mamy silnych sojuszników do zrealizowania naszej wizji.
Wielka Brytania opuszcza UE, a trzy wielkie państwa członkowskie, pomijając kilka mniejszych, czyli Francja, Włochy i Hiszpania, chcą realizacji planu Mockovici. W „obozie polskim" są jedynie Węgry, Czechy i Szwecja. Inni nasi potencjalni sojusznicy (Litwa, Łotwa, Estonia, Słowacja) albo przyjęli euro i pójdą w kierunku nakreślonym przez całą eurogrupę, albo chcą je przyjąć (Bułgaria, Rumunia, Chorwacja) i nie będą wyrywać się przed szereg.