Ale już stołeczny dodatek “GW” w tekście “Chodźmy i popatrzmy ma falę” pisze: “W położonych nad Wisłą lokalach ewakuacja. Na mostach i wałach – tłumy gapiów”.
Rzeczywiście zapowiadana na Mazowszu powódź miała przynajmniej wczoraj w stolicy mniej dramatyczny, wręcz piknikowy wymiar. Czy to efekt zapowiedzi stuletniej wody, czy zdjęć z helikopterów, czy wreszcie słonecznego czwartkowego popołudnia, a może jeszcze jakieś innej tkwiącej w ludziach siły, ale jak nigdy warszawiacy tłumnie wyszli nad Wisłę. Rodzice z dziećmi i pieskami, pary zakochanych, tu i ówdzie jakaś puszka, a gdyby woda była nieco cieplejsza, to pewnie niejeden nogi by moczył w siedmiometrowej wodzie. To prawda, rzeka była wyjątkowa piękna, gdyby nie drzewa mknące w wartkim nurcie niczym patyczki, można było nie zauważyć jej grozy.
[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/05/21/marek-domagalski-woda-zalewa-woda-odkrywa/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
Niewielu przejęło się zapowiedzią wojewody, że będą drakońskie kary za wjeżdżanie i wchodzenie na wały, że “to nie jest miejsce dla gapiów, a dotyczy to też ekip dziennikarskich, że takie działania niesamowicie utrudniają akcję ratowniczą” – co powtarzały wszystkie portale i stacje.
Ale powódź to przecież nie tylko Warszawa, i nie tylko woda. – “Mieszkańcy terenów zagrożonych powodzią od kilku dni masowo pukają do drzwi towarzystw ubezpieczeniowych. Te odsyłają ich z kwitkiem. Ubezpieczymy was, ale po powodzi – odpowiadają” – pisze “Dziennik Gazeta Prawna” w artykule: “Ubezpieczenie od powodzi? Teraz? Niemożliwe”.