Nixon, ratuj Polskę i co było dalej

Czy przyjazd Obamy będzie się wspominać jak wizyty jego poprzedników

Publikacja: 24.05.2011 20:16

Ekipa przygotowująca kilkugodzinną wizytę w Polsce w 2007 r. George'a Busha juniora liczyła 60 osób

Ekipa przygotowująca kilkugodzinną wizytę w Polsce w 2007 r. George'a Busha juniora liczyła 60 osób

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Już w piątek lśniący biało-niebieski jumbo jet z napisami na bokach United States Of America ma wylądować na Okęciu w Warszawie. Pojawienie się w jego drzwiach błyskającego hollywoodzkim uśmiechem Baracka Obamy będzie początkiem najważniejszej dla Polski wizyty zagranicznej.

– Tylko jeden przywódca na świecie wywołuje u nas takie emocje. To prezydent USA. Emocje te udzielają się nawet aparatowi państwowemu – uważa Marek Siwiec, były sekretarz stanu w kancelarii Aleksandra Kwaśniewskiego.

Wtóruje mu wieloletni szef protokołu dyplomatycznego MSZ Janusz Niesyto, przedstawiając swój ranking zagranicznych wizyt w Polsce: – Pierwsza Ameryka, potem długo, długo nic, a potem Rosja i inne kraje europejskie.

Zaglądając za kulisy wizyt prezydentów USA w Polsce, można się dowiedzieć dużo więcej o wzajemnych relacjach niż na podstawie wspólnych oświadczeń prasowych obydwu głów państw.

Kto się z kim mija

– Amerykanów cechuje nieprawdopodobna drobiazgowość w ustalaniu szczegółów wizyty. Pytają np., kto będzie w danym momencie stał przy bramie, wejściu czy drzwiach. Przy innych wizytach nie ma tego – mówi Janusz Niesyto.

– Nasza machina państwowa pracuje wtedy na najwyższych obrotach. Amerykanie mają bardzo konkretne wymagania i nie ma od nich odstępstw. Już sama amerykańska misja przygotowawcza jest liczniejsza od niejednej oficjalnej delegacji państwowej – zauważa Elżbieta Jakubiak, była szefowa gabinetu prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

W misji przygotowawczej przed kilkugodzinną wizytą George'a W. Busha w czerwcu 2007 r. w Juracie – według relacji Jakubiak – uczestniczyło po stronie amerykańskiej blisko 60 osób.

Liczebność prezydenckiej świty to osobny temat. Może to być nawet 800 osób. Dlatego trudno się dziwić słowom Janusza Niesyty, gdy mówi, że to zupełnie odrębna kategoria wizyt, skoro przygotowanie przyjazdu samego sekretarza stanu USA pod względem złożoności przekracza działania podejmowane przed wizytami głów państw (oprócz prezydenta Rosji).

Przygotowanie np. dwudniowej wizyty prezydenta USA poprzedza dwumiesięczny maraton ciągłych spotkań niezliczonych grup odpowiedzialnych za poszczególne odcinki: od spraw technicznych przez kwestie bezpieczeństwa po dobór tematów poruszanych przez przywódców państw. Organizatorzy muszą przewidzieć dyplomatyczne miny, jakie mogą się pojawić, i zawczasu je rozbroić. – Do komicznej sytuacji doszło w 1997 r., przy okazji wizyty Billa Clintona. Było to w czasie, gdy Wałęsa nie podawał ręki Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. Negocjowałem wtedy drogę, którą pokonać miał Clinton, tak by spotkał się z Lechem Wałęsą, ale by były prezydent nie spotkał się z ówczesnym. Obawialiśmy się, że mogłoby dojść do awantury. W końcu tak to załatwiliśmy, że wszyscy byli zadowoleni – wspomina Siwiec.

Amerykanista prof. Longin Pastusiak spośród wszystkich wizyt amerykańskich prezydentów jako szczególną wymienia tę pierwszą – Richarda Nixona z 1972 r., choć – jak zaznacza – "merytorycznie nie była przełomowa". W jej efekcie zapowiedziano udzielenie PRL pożyczek i rozruszania handlu.

Agent bije BOR-owca

Warszawiacy wylegli wtedy na Stare Miasto, by z bliska zobaczyć przywódcę "wolnego świata" zwiedzającego perełkę stolicy. Wśród nich krążył 28-letni wtedy podporucznik z wydziału kryminalnego milicji – Jerzy Dziewulski. Wraz z innymi milicjantami miał pilnować porządku. – Spodziewano się, że warszawska ulica witać będzie Nixona jak zbawiciela. Bezpieka latała po tłumie i odbierała ludziom transparenty. A w tłumie czuć było podniecenie. W momencie gdy limuzyna prezydenta zatrzymała się, pojawił się wielki transparent: "Nixon, ratuj Polskę". Widoczny był przez 2 – 3 minuty. Chętnie filmowali go amerykańscy dziennikarze – wspomina Dziewulski.

Chwilę później jego uwagę przykuł incydent. – Byłem w odległości ok. 30 metrów od limuzyny Nixona. Z tłumu wyskoczyła kobieta z kwiatami w ręku i zaczęła biec w jej kierunku. Nagle doskoczył do niej BOR-owiec i próbował rzucić się na nią. W tym momencie najbliżej stojący agent Secret Service uderzył go w twarz i powalił na ziemię. W ten sposób Amerykanin pozwolił na wręczenie kwiatów Nixonowi – z uznaniem mówi Dziewulski.

Zdaniem prof. Pastusiaka na uwagę zasługuje też wizyta Jimmy'ego Cartera w 1977 r. Dla amerykańskiego prezydenta była to pierwsza wizyta zagraniczna, a wpływ na ten wybór miał Zbigniew Brzeziński, jego doradca od bezpieczeństwa narodowego.

– Amerykański prezydent po raz pierwszy podniósł tak stanowczo kwestię praw człowieka w bloku radzieckim. Jego słowa były transmitowane na żywo. Wpłynęło to pozytywnie na działalność opozycji. Było to dla niej wyraźne poparcie – ocenia prof. Pastusiak.

Salwy śmiechu  i pożądanie Polaków

Ale ci, którzy zajmują się stosunkami polsko-amerykańskimi, wizytę Cartera kojarzą przede wszystkim z salwami śmiechu, które wybuchały podczas jego powitania na Okęciu.

– Carter był zdezorientowany. Wygłaszał poważne przemówienie, a tłum, który go witał na lotnisku, łącznie z oficjalnymi władzami, co chwila reagował śmiechem – wspomina prof. Pastusiak.

Za sprawą tłumacza, zatrudnionego zresztą przez Biały Dom, Carter miał wtedy powiedzieć m.in., że: porzucił Amerykę na dobre, by przylecieć do Polski oraz że pożąda Polaków. Historia z kulawym tłumaczeniem została zaklasyfikowana przez tygodnik "Time" jako jedna z 10 najgorszych wpadek dyplomatycznych.

Zdaniem dr Pauliny Matery, amerykanistki z Uniwersytetu Łódzkiego, najważniejsza była wizyta George'a H. W. Busha z lipca 1989 r. – Uzgodniono wtedy konkretną pomoc dla Polski w okresie transformacji. Najcenniejsza była zapowiedź wsparcia na forum MFW czy Banku Światowego dla udzielania pożyczek na korzystnych warunkach – uważa Matera.

Przełomowość tej wizyty polegała nie tylko na pomocy w okresie transformacji. Wizyta otworzyła również nową erę w polskiej dyplomacji. Od tej pory to amerykańscy prezydenci, a nie gospodarze Kremla byli najbardziej wyczekiwanymi gośćmi z zagranicy.

Zmienił się też klimat po stronie amerykańskiej. Jerzy Dziewulski, będący w 1989 r. szefem jednostki antyterrorystycznej na Okęciu, wspomina: – Przed 1989 r. podejście do amerykańskiego samolotu było niewykonalne. Te maszyny były pilnowanie niemal tak jak niejeden prezydent. 1989 rok to już zupełnie inny świat. Gdy wielki samolot transportowy Galaxy z prezydenckimi limuzynami wylądował, jego dziób się podniósł, obsługa wyładowała cały sprzęt i pozwoliła pracownikom lotniska wejść do środka i rozejrzeć się po jego wnętrzu. Już nikt z Amerykanów nie musiał chować sprzętu i chronić go przed spojrzeniami "naszych".

Uwaga na czarną  walizkę

Blisko miesiąc przed przylotem prezydenta Secret Service (amerykański odpowiednik BOR) wysyła grupę rekonesansową, która wspólnie z BOR przechodzi i sprawdza każde miejsce, w jakim pojawi się gospodarz Białego Domu. Amerykanie starają się być możliwie niezależni od służb państwa przyjmującego, dlatego mają własne limuzyny, helikoptery, miniarmię ochroniarzy (przylatują samolotami wojskowymi, które lądują przed maszyną prezydenta), na pokładzie prezydenckiego jumbo jeta jest salka operacyjna, a samolot potrafi się obronić nawet przed atakiem rakietowym.

Poziom ochrony – bez względu na to, czy państwem przyjmującym jest bliski sojusznik czy nie – zdaniem ekspertów jest zawsze taki sam: maksymalny. W końcu Secret Service, oprócz zapewnienia bezpieczeństwa najbardziej zagrożonej głowie państwa, pilnuje tzw. nuclear football – czarnej walizki służącej do odpalenia rakiet na wypadek wybuchu III wojny światowej.

Relacje między BOR a Secret Service również wyglądają specyficznie. – Podczas wizyty Billa Clintona w 1994 r. amerykańskie służby ochrony w całości władały terenem. Nie chodzi o to, że nie mieliśmy nic do powiedzenia, tylko że Secret Service dopuszczało w pobliże prezydentów ludzi według swego uznania – taki obraz przedstawia Andrzej Drzycimski, rzecznik prezydenta Lecha Wałęsy, który z bliska obserwował spotkanie obydwu głów państw.

Gen. Mirosław Gawor, szef BOR w latach 1991 – 2001, częściowo tylko potwierdza obserwację Drzycimskiego. – Czasem rzeczywiście są takie zapędy ze strony Amerykanów, że chcieliby przejmować kontrolę nad sytuacją, ale nie można sobie na to pozwalać – mówi. Zapewnia też, że za jego szefostwa biuro nie dawało się spychać Secret Service, a jeżeli komuś się tak wydawało, to było to mylne wrażenie osoby niewtajemniczonej.

Zupełnie inaczej widzi to Jerzy Dziewulski, szef ochrony prezydenta Kwaśniewskiego. – Jeżeli jest dwóch prezydentów – polski i amerykański – to nie ma czegoś takiego jak nasza strefa ochronna. To jest strefa amerykańska, nawet jeżeli wizyta ma miejsce na naszej, polskiej ziemi. Strasznie to wygląda z naszej perspektywy, ale tak to już jest – ocenia Dziewulski.

Książka z mikrofalówki

Ilu ochroniarzy przywozi ze sobą amerykański prezydent? Według Dziewulskiego od 80 do 150. Gen. Gawor woli nie odpowiadać na to pytanie wprost. – Poprzestańmy na stwierdzeniu, że dużo. Zresztą to się da zauważyć – uśmiecha się. I dodaje: – Jeśli chodzi o wysiłek organizacyjny ze strony BOR, wizyty prezydentów USA i Rosji są porównywalne, ale jesteśmy na tym etapie, że wizyta amerykańskiego prezydenta wzbudza większe zainteresowanie w naszym społeczeństwie. Chodzi o tłumy, więc musimy uwzględniać to w działaniach.

Niesamowite środki bezpieczeństwa widać na każdym kroku. Przekonał się o tym prof. Pastusiak, autor biografii George'a Busha sr. – Amerykanie przed przekazaniem prezydentowi książki wsadzili ją do urządzenia, które wyglądało jak mała mikrofalówka. Okazało się, że sprawdzali, czy druk nie jest toksyczny – wspomina.

Do legendy przejdzie też gruntowny przegląd Belwederu, którego zażyczyli sobie Amerykanie przy okazji organizowania wizyty Busha sr. w 1992 r. – Pracownicy Kancelarii Prezydenta buntowali się, gdy Amerykanie zaglądali do każdego zakamarka – mówi Zbigniew Lewicki, ówczesny szef Departamentu Ameryki MSZ.

Kraków i teksański żar

Każdy, kto z bliska obserwuje przebieg wizyty prezydenta USA, podkreśla ogromne wyczulenie amerykańskiej delegacji na to, by na mocarstwowym wizerunku nie pojawiła się jakakolwiek rysa.

Przykładem takiej zapobiegliwości może być choćby sytuacja z maja 2003 r. przed spotkaniem Aleksandra Kwaśniewskiego z Bushem juniorem w Krakowie. Amerykanie przyszli wtedy z dyktafonem do pokoju hotelowego Janusza Niesyty, dyrektora protokołu dyplomatycznego, by nagrać jego zapowiedź wejścia obydwu prezydentów. Bali się, że gdyby zrobił to na żywo, mógłby się przejęzyczyć i doszłoby do niepotrzebnego zgrzytu. I choć Niesyto upierał się, że robił to już bezbłędnie dziesiątki razy, Amerykanie nie dali za wygraną i w końcu z głośników popłynęła nagrana zapowiedź szefa protokołu.

Amerykanie sprawili również, że na czas przemówienia Busha zegar na katedrze wawelskiej zamilkł, by nic nie rozproszyło uwagi prezydenta. Nie mieli jednak wpływu na skwar panujący wtedy w Krakowie. Ale Bush zaśmiał się tylko, słysząc Polaków narzekających na gorąco. – W Teksasie to jest dopiero żar. U was to pikuś – miał wtedy powiedzieć.

Następca Niesyty na stanowisku szefa protokołu dyplomatycznego Tomasz Orłowski do dziś wspomina wrażenie, jakie zrobił na nim kontakt z przywódcą największego mocarstwa świata. Było to przy powitaniu Busha juniora, który w 2007 r. przyleciał do Juraty na spotkanie z Lechem Kaczyńskim w sprawie tarczy antyrakietowej.

– Tuż za wejściem do samolotu znajduje się gabinet prezydencki. To jest autentyczny gabinet pracy! Byłem troszkę oszołomiony, że znajduję się w tym legendarnym samolocie na wprost prezydenta. Powitałem go i w imieniu prezydenta RP poprosiłem o zejście i rozpoczęcie wizyty. To było dla mnie przeżycie. Wejście na pokład Air Force One to coś wyjątkowego. A powitanie u Amerykanów jest dużo bardziej ceremonialne niż gdzie indziej – zaznacza Orłowski.

Czekał w bramie

USA dbają o to, by każda wizyta zagraniczna miała odpowiednią oprawę medialną. Odpowiada za to korpus prasowy Białego Domu.

5 lipca 1992 r., gdy Bush senior jechał na Zamek Królewski na spotkanie z Wałęsą, dziennikarze amerykańscy byli sprawcami małego zamieszania. Jak wspomina ówczesny rzecznik prasowy Wałęsy Andrzej Drzycimski: "Byliśmy zaskoczeni, gdy kolumna prezydencka zatrzymała się w bramie Zamku Królewskiego. Każdy z nas pytał, "co się dzieje"? Dopiero później okazało się, że prezydent czekał na amerykańskich dziennikarzy, którzy z jakichś powodów z opóźnieniem dojechali z lotniska – opowiada.

– Wtedy nie rozumieliśmy, dlaczego zachował się w ten sposób. U nas nowe media dopiero zaczęły się rozwijać.

Polacy wyciągnęli z tego wydarzenia wnioski i jak zapewnia Drzycimski, "od historii z zatrzymaniem się w bramie, prezydent Wałęsa zaczął przykładać większą wagę do zapewniania swoim wizytom należytej oprawy medialnej".

Amerykańskie wizyty budzą zainteresowanie także u głów innych państw. Elżbieta Jakubiak wspomina: "Pamiętam, że prezydent Sarkozy zagadnął kiedyś naszego prezydenta: "a Busha zaprosiłeś do siebie do domu...", mając na myśli rezydencję w Juracie. Kaczyński stwierdził wtedy, że Sarkozy'ego też zaprasza, ale to nie jest jego dom, tylko letnia rezydencja.

Amerykańscy prezydenci cztery razy odwiedzali PRL (Nixon, Ford, Carter i Bush senior), a III RP sześć razy (Bush senior raz, Clinton dwa razy i Bush junior trzy razy). Spośród ostatnich siedmiu prezydentów (przed Obamą) tylko Ronald Reagan nie był w Warszawie w czasie pełnienia urzędu, ze względu na zaostrzenie kursu wobec bloku radzieckiego.

Już w piątek lśniący biało-niebieski jumbo jet z napisami na bokach United States Of America ma wylądować na Okęciu w Warszawie. Pojawienie się w jego drzwiach błyskającego hollywoodzkim uśmiechem Baracka Obamy będzie początkiem najważniejszej dla Polski wizyty zagranicznej.

– Tylko jeden przywódca na świecie wywołuje u nas takie emocje. To prezydent USA. Emocje te udzielają się nawet aparatowi państwowemu – uważa Marek Siwiec, były sekretarz stanu w kancelarii Aleksandra Kwaśniewskiego.

Pozostało 96% artykułu
Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo