Chodziło mi o refleksję nad wielką tajemnicą śmierci, która dotknęła naszych oficerów w 1940 r. oraz tych, którzy 70 lat później lecieli, aby złożyć hołd pomordowanym. Ta rzeźba jest też zapisem emocji, które towarzyszyły mi po stracie ojca. Nie chcę ich tu nazywać, zostały zawarte w rzeźbie. Chciałem, żeby zapis tych emocji był czytelny również dla kobiety, która straciła w Smoleńsku męża, dla Polaka, który stracił tam prezydenta, czy każdego, kogo w jakiś sposób ta katastrofa dotknęła. Ta praca nie jest próbą odpowiedzi na pytanie o jej przyczyny. Chciałem tym pomnikiem złożyć hołd, utrwalić pamięć o tych, którzy zginęli.
Część bliskich ofiar pomyślała inaczej, bo w pańskiej pracy krzyż został umieszczony w rozdartym, pękniętym drzewie. Stąd od razu proste skojarzenie ze smoleńską brzozą. A to istotny element sporu między ekspertami Macierewicza i Millera.
Byłem w Smoleńsku i widziałem to drzewo. Niezależnie od tego, czy uderzył w nie samolot, czy też przyszli Rosjanie i zrąbali je siekierą, to drzewo jest i tak związane z 10 kwietnia 2010 r. Widziałem je, robi bardzo silne wrażenie. W tej formie, w tym rozdarciu jest jakiś głuchy krzyk, krzyk świadka tego dramatu. Poza tym bardzo ważna była dla mojej rzeźby symbolika drzewa jako takiego. Całości, która wzrastała i została w jednej chwili złamana, przerwana. Obraz złamanej brzozy jest tak niesamowicie wymowny, że świadczy w głęboki sposób o cierpieniu i śmierci naszych bliskich.
To głębsza refleksja i wydaje mi się, że w debacie smoleńskiej nie ma na nią miejsca. W spłyceniu pańskiej artystycznej wizji również chodzi o to, by pokazać, że ma być zero-jedynkowo...
Niestety, mam wrażenie, że w dużej mierze jest tak, jak pan mówi. W debacie publicznej nie pozostawia się miejsca na cokolwiek poza tym „zerem" czy „jedynką", jakiejś przestrzeni dla inaczej myślących. Niedawno zmarły prymas Józef Glemp w ostatnich swoich słowach, już na łożu śmierci, wezwał Polaków, by się dalej nie dzielili. A mówił to następca prymasa Wyszyńskiego, głowa polskiego Kościoła z nadania papieża Jana Pawła II. Przypominają mi się słowa mojego ojca, który w jednym z wywiadów 20 lat temu mówił o szacunku dla przeciwnika politycznego: „budujemy jako ludzie różni, mający różną przeszłość i w różny sposób argumentujący swoje postawy. Nie powinniśmy jednak w tych sporach przypierać się do muru". Argumentował, że należy walczyć w sposób rycerski, a przeciwnikowi stworzyć przestrzeń do pokazania swoich racji. Trzeba zakładać, że przeciwnikowi również chodzi o dobro.