Nie będzie referendum w sprawie wprowadzenia sześciolatków do szkół. Sejm odrzucił kolejny już wniosek w tej sprawie. Tym razem, po akcji obywatelskiej, z inicjatywą referendalną wystąpiło Prawo i Sprawiedliwość. O ile wynik dzisiejszego głosowania nie stanowi żadnego zaskoczenia, to cały czas trudno zrozumieć upór rządu w forsowaniu zmiany, której sprzeciwia się tak duża część społeczeństwa. Pomijając fakt, jak przygotowano szkoły do tej reformy, trudno bowiem znaleźć korzyści tej oświatowej rewolucji.
Od blisko 6 lat rząd przekonuje, że obniżenie wieku szkolnego ma dostosować polską oświatę do europejskich standardów. To z kolei sprawi, że polscy uczniowie będą bardziej bystrzy, lepiej wyedukowani i sprawniej radzący sobie z problemami. I tu pojawia się pierwszy problem, bo od lat rząd jako wzór do naśladowanie wskazuje wyniki pracy szkoły fińskiej, w której naukę rozpoczynają siedmiolatki. Kolejny argument w polemice z tą reformą, przyniosły wyniki badania PISA 2012, których prezentacja odbyła się w grudniu minionego roku w obecności premiera. W najlepszej czwórce krajów UE, w których uczniowie otrzymali najlepsze wyniki matematyczne oraz wykazali się najlepszymi umiejętnościami z zakresu czytania i interpretacji tekstu są trzy kraje, w których naukę rozpoczynają siedmiolatki: to wspomniana już Finlandia, Estonia oraz Polska. Te trzy wymienione kraje zdobyły też najwyższe wyniki pośród państw UE w części PISA poświęconej przedmiotom przyrodniczym.
Prof. Krzysztof Konarzewski z Instytut Badań Edukacyjnych badając wyniki edukacyjne przeszło 100 tys. uczniów z 25 krajów europejskich wskazał na zależność pomiędzy wiekiem a ich osiągnięciami. Uczniowie rozpoczynający później naukę lepiej radzą sobie z matematyka i przedmiotami ścisłymi. Z jego badania wynika, że optymalny wiek rozpoczęcia nauki jest bliższy siódmym urodzinom. Z kolei pedagodzy alarmują, że zaledwie 20 proc. sześciolatków jest na tyle dojrzałe by rozpocząć edukację w warunkach szkolnych. Tymczasem rząd chce posłać do szkół także te dzieci, które nie skończyły nawet sześciu lat. Jak na razie głuchy jest na apele ekspertów, którzy przekonują, że warto zmienić termin obejmowania obowiązkiem szkolnym w ten sposób, by do szkół trafiały tylko te dzieci, które maja ukończone sześć lat. Tak zresztą robi wiele państwa by wymienić tylko Niemczy, Czechy czy Węgry.
Tu warto wspomnieć, że tylko w 13 z 27 krajów Unii edukacja szkolna jest to powszechnym obowiązkiem dla wszystkich sześciolatków (ich odsetek w systemie edukacji wynosi powyżej 90 proc.). W innych, tak jak w Polsce do szkół trafiają siedmiolatki, bądź jak np. we wspomnianych już Czechach czy Niemczech edukację szkolną zaczyna około połowy rocznika sześciolatków, drugą połowę stanowią dzieci „kalendarzowo" siedmioletnie.
Z czego wynika upór rządu w kwestii sześciolatków? Obniżenie wieku szkolnego pomaga władzy rozwiązać kilka problemów na raz. Po pierwsze, gdy sześciolatki trafią do szkół zwolnią się miejsca w przedszkolach dla młodszych dzieci. Tym samym rząd niskim kosztem poprawi swojej statystyki dotyczące opieki przedszkolnej, w których na tle Unii wypadamy bardzo blado. Dodatkowy rocznik uczniów w szkołach pozwoli też wyhamować trend likwidacji szkół i zwolnień nauczycieli, co związane jest z niżem demograficznym. Długookresową korzyść tej reformy zdradził swego czasu były szef doradców premiera Michał Boni, który oznajmił, że chodzi o to by absolwenci szybciej trafiali na rynek pracy. Najprawdopodobniej zanim do tego dojdzie, będziemy świadkami debaty o tym jak wycofać się z pochopnie wprowadzonej reformy obniżającej wiek szkolny.