Karski według Karskiego

Książka „Tajne państwo" powstała zamiast filmu, a mimo to jej światowy sukces jest bodaj najbardziej spektakularny w historii polskiej literatury.

Publikacja: 19.04.2014 01:01

Tajne państwo Jan Karski, Znak 2014

Tajne państwo Jan Karski, Znak 2014

Foto: Rzeczpospolita

To mógłby być piękny i przejmujący film. Z chwilami triumfu i rozpaczy. Z grozą wojny i groteską show-biznesu. Szkoda, że prawdopodobnie nie powstanie, bo zrobiłby wiele dobrego dla pamięci bohatera i po prostu dla Polski. Niestety, Jan Karski nie miał szczęścia do kina. Zresztą o tym chciała opowiedzieć Agnieszka Holland w filmie według scenariusza Janusza Głowackiego, którego fabuła miała dotyczyć m.in. hollywoodzkiego epizodu w życiu bohatera. Cała nadzieja w tym, że reżyserka serio traktuje swoją deklarację, którą wygłosiła, odbierając Nagrodę Wolności im. Jana Karskiego. Powiedziała wtedy, że może to być droga przez mękę, ale nazwisko patrona zobowiązuje. On nigdy nie wybierał najprostszych ścieżek. Także w tym wypadku. Tak się składa, że artykuł o książce Karskiego, której trzecie polskie wydanie właśnie się ukazało (jak na 70 lat od premiery nie jest to wiele), musi częściowo traktować o filmach. I to takich, których nie mają państwo szansy obejrzeć. Ale od czego wyobraźnia...

W filmie Agnieszki Holland mogłoby to wyglądać tak: młody i przystojny bohater, człowiek, który rozmawiał z możnymi tego świata, namawiając ich, by pomogli Polsce i spróbowali powstrzymać zagładę Żydów; udaje się do Fabryki Snów. Może powierzchownością pasuje do tego światowego centrum blichtru, ale tylko nią. Ledwie kilkanaście miesięcy wcześniej widział na własne oczy tragedię warszawskiego getta, ludzi umierających na ulicach, chłopców z Hitlerjugend polujących na Żydów, a także drogę do fabryk śmierci. A jeszcze wcześniej był torturowany przez Gestapo tak długo, że próbował popełnić samobójstwo. W tym kontekście dwuletnie życie w ukryciu pod fałszywym nazwiskiem, w ciągłym strachu przed Niemcami, nie wydaje się szczególnie dotkliwe. W roku 1944 był Karski w USA jednym z niewielu wiarygodnych świadków eksterminacji narodów polskiego i żydowskiego. Wojennym bohaterem, który dwukrotnie przedostał się z Polski na Zachód, by dać świadectwo straszliwych niemieckich zbrodni. To wszystko opisał w „Tajnym państwie" i to wszystko miało stać się tematem owego filmu z roku 1944, którego nie nakręcono do tej pory.

Hollywood i Holokaust

Ale czy człowiek, który przeżył i zobaczył to, co Karski, mógł liczyć na zrozumienie w Hollywood? W Kalifornii, gdzie zawsze świeci słońce, na bulwarach rosną palmy, w bajkowych rezydencjach mieszkają największe gwiazdy kina, każdy romansuje z każdym, a dla wielkich wytwórni liczą się tylko pieniądze? Owszem, Hollywood dało wyraz swojemu patriotyzmowi w czasie II wojny światowej, realizując propagandowe filmy. Ale, po pierwsze, można było na tym przyzwoicie zarobić, bo w kraju trwało patriotyczne wzmożenie. Po drugie zaś, producenci byli do tego prośbą i groźbą nakłaniani przez rząd. Kino, jako najpopularniejsze medium, znajdowało się wtedy pod ścisłą kontrolą urzędników i żadna z wytwórni nie śmiała np. złamać nieformalnego zakazu pokazywania Holokaustu. Generalnie w czasie wojny kręcono jednak filmy rozrywkowe, żeby dać ludziom zmęczonym trudami codziennego życia chwilę wytchnienia.

Kiedy Karski wyrusza w lutym 1944 roku na podbój Hollywood, wysłany tam przez ministra informacji rządu londyńskiego Stanisława Kota, wojna wydaje się już wygrana. Rosjanie po bitwie stalingradzkiej prą do przodu, Niemcy oraz Japończycy ponoszą klęskę za klęską i, co najważniejsze, wiadomo już mniej więcej (jesteśmy po konferencji w Teheranie), kto będzie w tej wojnie należał do zwycięzców. Niestety, Polacy znajdą się po stronie przegranych, bo decyzje podejmować będą USA i Związek Sowiecki. A z tym ostatnim rząd w Londynie jest w otwartym konflikcie po odkryciu zbrodni katyńskiej i zerwaniu przez Stalina stosunków dyplomatycznych. Co to ma do rzeczy? Bardzo wiele. Kino to również polityka, co rozumieją wszyscy na świecie poza niektórymi urzędnikami i dziennikarzami znad Wisły. Karski, którego zadaniem jest pozyskiwanie poparcia dla sprawy polskiej za Atlantykiem, za pomocą narzędzi w epoce kultury masowej najskuteczniejszych, stoi w swojej misji na przegranej pozycji. Z kilku powodów. Jednym jest zupełna nieprzystawalność amerykańskiego i polskiego doświadczenia wojny. Trzeba było przecież kilkudziesięciu lat, by do ludzi Zachodu dotarła prawda o niemieckich zbrodniach w Europie Wschodniej, w tym, przede wszystkim, o Holokauście. Wysoce prawdopodobne jest, że publiczność amerykańska zachowałaby się jak Felix Frankfurter, sędzia Sądu Najwyższego USA. Ów wpływowy przedstawiciel społeczności amerykańskich Żydów po wysłuchaniu opowieści Karskiego o zagładzie Żydów miał powiedzieć: „Nie twierdzę, że pan kłamie, ale że ja w to nie wierzę". Bo przecież nie sposób pojąć ogromu zbrodni, jakich dopuścili się „cywilizowani" Niemcy. Czy pokazujący to film miałby w czasie wojny szansę na sukces, to bardzo ciekawe pytanie, na które odpowiedzi nigdy nie poznamy.

Ale jeszcze ważniejsze dla niepowodzenia „filmowej" misji Karskiego są właśnie przyczyny finansowe i polityczne. Gdyby Polacy mogli wyasygnować pieniądze na produkcję, może znalazłaby się wytwórnia gotowa zaryzykować. Niestety, nasz rząd ich nie miał, a ambasador w Waszyngtonie Jan Ciechanowski wątpił, czy nawet to by pomogło. Doskonale interpretował bowiem postępowanie amerykańskich polityków i nastroje opinii społecznej. W owym czasie zwróciły się one jednoznacznie w stronę sowiecką. Nie bez znaczenia była dla tej kwestii wszechobecność agentów pracujących dla ZSRR, co pokazały lata późniejsze, no i prokomunistyczne sympatie establishmentu. W tym elity Hollywood. Nawet jeśli senator McCarthy swoją krucjatę po wojnie prowadził, naruszając konstytucyjne wolności, w jednym miał rację. Sowieci mieli w USA miliony zwolenników umieszczonych w newralgicznych miejscach i byli oni dla Ameryki bardzo niebezpieczni. A to znaczyło, że film sławiący bohaterstwo Polaków skonfliktowanych ze Stalinem nie ma wielkich szans na nakręcenie. Musiałby uzyskać znaczące wsparcie władz USA, a te były projektowi przeciwne w imię dobrych stosunków z Sowietami.

Bestseller ?bez love story

Karski szybko zaczyna to rozumieć, liczy jednak, że jeśli napisze książkę, która odniesie sukces, jakiś producent zainteresuje się tematem. Nadzieje zdawały się mieć pewne podstawy. Już po kilku tygodniach pobytu w USA udało mu się opublikować w najbardziej prestiżowych i najpopularniejszych amerykańskich czasopismach (m.in. „Washington Post", „Time", „Life") artykuły o Polskim Państwie Podziemnym, swoich przeżyciach i dramatycznej sytuacji kraju pod okupacją niemiecką. Zostały one zauważone przez opinię publiczną, która nie miała pojęcia o skali zbrodni Hitlera, a to zaowocowało współpracą z jednym z najbardziej cenionych ówcześnie agentów literackich. Emery Reeves był w branży kimś, reprezentował m.in. Winstona Churchilla.  W historii Karskiego dostrzegł on materiał na bestseller i bynajmniej się nie pomylił. Prace nad pierwszą wersją książki zakończono już na przełomie czerwca i lipca 1944 roku, a pod koniec listopada ukazała się ona na rynku. Z miejsca stając się sensacją. „Tajne państwo" sprzedało się od razu w ponad 350 tysiącach egzemplarzy, a łączna sprzedaż książki do dziś przekroczyła pół miliona kopii. Szybko ukazały się też przekłady w krajach skandynawskich i, tuż po wojnie, we Francji.

Praca nad książką nie przebiegała bez problemów. Reeves chciał kontrolować jej zawartość. Jako człowiek świetnie zorientowany w realiach rynku zaproponował dopisanie wątku miłosnego. Gdy autor się nie zgodził, stanowczo zażądał jej ocenzurowania, czyli usunięcia krytycznych uwag o podziemiu komunistycznym w Polsce i złagodzenia wymowy antysowieckiej. Reeves robił to wyłącznie ze względów pragmatycznych. Uważał, że to zaszkodzi w znalezieniu dobrego wydawcy. Karski uległ naciskom, co wiązało się z uzgodnieniami aż do szczebla premiera (treść książki była akceptowana przez ministra Kota i przedstawiana wyżej). Stanisław Mikołajczyk, który później wrócił przecież do Polski i wszedł nawet do marionetkowego rządu lubelskiego (istniejącego w momencie wydania „Tajnego państwa" od kilku miesięcy), wciąż liczył, że jakieś porozumienie z Sowietami jest możliwe.

Książka spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem czytelników i wywołała debatę na temat nieznanych wcześniej zbrodni niemieckich. Ale był już rok 1945 i szanse na film spadły do zera. Mimo to Amerykanie jasno dawali rządowi londyńskiemu do zrozumienia, że nie życzą sobie oglądanych przez tłumy odczytów Karskiego, w których zawsze pojawiały się akcenty antysowieckie.

W kraju „Tajne państwo" nie miało szczęścia. Pierwszy raz ukazało się w polskim przekładzie w roku 1999, opatrzone kluczem przez samego autora. Był on o tyle przydatny, że pisząc książkę w roku 1944, Karski musiał ukrywać personalia i szczegóły dotyczące poszczególnych konspiracyjnych komórek, bo ludziom zaangażowanym w podziemie wciąż groziło niebezpieczeństwo ze strony Niemców. Nie ma sensu streszczać zawartości książki, jej głównym tworzywem są autentyczne przeżycia emisariusza Polskiego Państwa Podziemnego. Karski starał się przy okazji postawić pomnik bohaterskim żołnierzom podziemnej armii i wyjaśnić, jak działa tajne państwo, bo dla Amerykanów było to kompletnie niezrozumiałe. Z tego powodu zamieścił nawet odpowiedni materiał w formie rysunkowego schematu. Znajdziemy w tej książce opisy konspiracyjnej prasy, działań delegatury rządu, sposobu organizacji Armii Krajowej, sabotażu, okupacyjnego głodu, niemieckiego terroru i mordów gestapo. A także, jeden z pierwszych w historii, dokładnych opisów zagłady Żydów. Książka miała pokazać „kraj bez Qusilinga" i doskonale spełniła swoją rolę, stając się jedną z nielicznych w historii Polski udanych akcji PR-owych. Nie jest to może wielka literatura. Ale nawet czytane dziś wspomnienia Karskiego bywają momentami porywające. Ich walorem jest prawda, autentyzm przeżyć bohatera, który opisał tylko to, co widział i co mu się przydarzyło. Nie dziwi więc amerykański sukces „Tajnego państwa". Prawdę mówiąc, nikt do tej pory nie napisał o Karskim lepiej niż sam Karski.

To mógłby być piękny i przejmujący film. Z chwilami triumfu i rozpaczy. Z grozą wojny i groteską show-biznesu. Szkoda, że prawdopodobnie nie powstanie, bo zrobiłby wiele dobrego dla pamięci bohatera i po prostu dla Polski. Niestety, Jan Karski nie miał szczęścia do kina. Zresztą o tym chciała opowiedzieć Agnieszka Holland w filmie według scenariusza Janusza Głowackiego, którego fabuła miała dotyczyć m.in. hollywoodzkiego epizodu w życiu bohatera. Cała nadzieja w tym, że reżyserka serio traktuje swoją deklarację, którą wygłosiła, odbierając Nagrodę Wolności im. Jana Karskiego. Powiedziała wtedy, że może to być droga przez mękę, ale nazwisko patrona zobowiązuje. On nigdy nie wybierał najprostszych ścieżek. Także w tym wypadku. Tak się składa, że artykuł o książce Karskiego, której trzecie polskie wydanie właśnie się ukazało (jak na 70 lat od premiery nie jest to wiele), musi częściowo traktować o filmach. I to takich, których nie mają państwo szansy obejrzeć. Ale od czego wyobraźnia...

Pozostało 89% artykułu
Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo