PSL, choć silne w samorządach, coraz bardziej nerwowo reaguje na zbliżające się wybory do władz lokalnych, a w szczególności na konkurencję ze strony PiS. „Rz" pisała ostatnio o gazetce, którą ludowcy przygotowali oficjalnie na dożynki, a faktycznie z myślą o kampanii wyborczej. Można się z niej dowiedzieć, że wygrana PiS równa się wojnie z Rosją. A wszystko zostało zilustrowane charakterystycznym grzybem po wybuchu atomowym.
Rzecznik PSL Krzysztof Kosiński na pytanie, skąd ten atak atomowy na partię Jarosława Kaczyńskiego, tłumaczył w rozmowie z „Rz", że odrobina krwi przydaje kampanii koloru. Ale ludowcy zwykle powstrzymywali się od tak negatywnych kampanii.
Pojedynek PiS z PSL będzie najbardziej efektownym z tych przed jesiennymi wyborami lokalnymi
Dać po łapach
Jarosław Flis, politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, znawca systemów wyborczych, uważa, że akcja PSL przeciwko PiS jest ewenementem, bo ludowcy zwykle starają się nie popadać w zbyt ostre konflikty na scenie politycznej. – Ich dotychczasową umiarkowaną politykę najlepiej odzwierciedlały słowa Waldemara Pawlaka, który na pytanie o to, kto wygra wybory, odpowiedział: nasz koalicjant – przypomina Flis.
Dlaczego tym razem jest inaczej? Wśród ludowców można usłyszeć, że PiS od dawna trzeba było „dać po łapach". – Za te wszystkie kłamstwa, które o nas opowiadali w kampanii europejskiej, a za które do dzisiaj nie przeprosili – mówi poseł PSL Eugeniusz Kłopotek. – Nasza cierpliwość jest duża, ale gdy się wyczerpie, to nie ma zmiłuj. Kto mieczem wojuje, ten od naszego miecza zginie.