Rafał Matyja: Dyktatura spin doktorów

Poważne podjęcie prac nad zmianą konstytucji wymaga odpowiedzi na podstawowe pytanie: czy chcemy dokonać racjonalizacji istniejącego modelu ustrojowego, czy też jesteśmy gotowi zaryzykować zmiany poważniejsze. Prace konstytucyjne w połowie lat 90. poszły tą pierwszą ścieżką. Nigdy potem nie powstała większość konstytucyjna gotowa wybrać tę drugą.

Aktualizacja: 28.04.2015 21:21 Publikacja: 28.04.2015 21:09

Rafał Matyja: Dyktatura spin doktorów

Foto: Fotorzepa, Andrzej Wiktor

Problem, jaki postawiła redakcja „Rzeczpospolitej" skłania jednak do tego, by rozważyć oba scenariusze zmian. Czym innym bowiem jest rozważanie najbardziej prawdopodobnych politycznie zdarzeń, a czym innym poważna rozmowa na temat tego, jak odpowiedzieć na najpoważniejsze współczesne wyzwania. Fakt, że elitę parlamentarną cechuje dziś krótkowzroczność nie oznacza bowiem, że ułomność ta ma się upowszechniać i obejmować wszystkie środowiska opiniotwórcze.

Bierna prezydentura

Racjonalizacja ustroju mogłaby dziś oznaczać przede wszystkim zmiany dotyczące instytucji Senatu i prezydenta. Praktyka ostatnich lat pozwala bowiem postawić jeszcze ostrzej pytanie o sens funkcjonowania izby wyższej, a zarazem o sens powszechnych wyborów prezydenta.

Senat dawno przestał być aktywnym czynnikiem na polskiej scenie politycznej. Nawet zmiana ordynacji wyborczej – polegająca na wprowadzeniu jednomandatowych okręgów wyborczych – nie przyczyniła się do ożywienia prac tej izby. Wydaje się, że podstawą zmian mogłoby być uznanie, że w obecnym kształcie nie ma ona racji bytu. Można rozważać jej zniesienie lub wprowadzenie całkiem odmiennego sposobu jej kształtowania.

Nieco bardziej skomplikowana jest sprawa pozycji prezydenta. Krytykowana przez lata praktyka blokowania działań rządu i większości parlamentarnej została w ostatniej kadencji zastąpiona biernością. Ta zmiana nie jest jednak skutkiem dojrzałości elit czy ukształtowania się trwałych wzorców sprawowania prezydentury, ale „manewru personalnego" w obrębie partii rządzącej. Tyle, że tak funkcjonującego prezydenta nie musimy wybierać w wyborach powszechnych.

Będzie jednak niezwykle trudno odebrać obywatelom prawo do dokonania tego wyboru. Zwłaszcza, że przed rokiem 2010 był on związany z określaniem przywództwa politycznego, które z lepszym lub gorszym skutkiem trzej prezydenci – Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski i Lech Kaczyński – sprawowali.

Prezydentura Bronisława Komorowskiego oddała to przywództwo w ręce premiera-lidera partii. Rozsądne byłoby więc postawienie kropki nad „i", czyli trwałe, ustrojowe powiązanie przywództwa państwowego z urzędem Prezesa Rady Ministrów i próba uczynienia z prezydentury urzędu funkcjonującego w większym stopniu ponad politycznymi podziałami.

W roku 1997 dokonano takiej ograniczonej racjonalizacji wzmacniając rząd (np. konstruktywne wotum nieufności), czy utrudniając prezydentowi destrukcyjną grę na rozwiązanie parlamentu (zniesienie weta do ustawy budżetowej). Jednak w debacie konstytucyjnej, zaproponowanej przez „Rzeczpospolitą" nie chodzi o prostą racjonalizację systemu. Chodzi o taki projekt zmian konstytucji, który będzie czynnikiem aktywnie kształtującym realia polityczne i społeczne. Wychodzącym poza rozumienie konstytucji jako swego rodzaju „prawnej emanacji" istniejącego układu sił społecznych. Taki postulat będzie miał sens zwłaszcza wtedy, gdy o konstytucji rozmawiać się będzie nie tylko w perspektywie minionych 25 lat, ale także w kontekście następnego ćwierćwiecza.

Klientelizm, centralizm, etatyzm

Następne 25 lat to okres, w którym będzie rządziło inne pokolenie i w którym Polska zmierzy się z innymi problemami. Warto o tym pamiętać i w myśleniu konstytucyjnym wyjść poza dzisiejsze wzory rywalizacji politycznej oraz problemy ostatniego ćwierćwiecza.

Trzy zasadnicze kwestie dotyczą: zdolności do wykorzystania potencjału społecznego, który dziś jest często paraliżowany i marnowany, sprawności państwa przede wszystkim w wymiarze reagowania na zmiany otoczenia międzynarodowego oraz zdolności do redukowania napięć wywoływanych przez wojny kulturowe.

Pierwsze wyzwanie wiąże się z faktem, że Polska jest krajem, który nie przyciąga utalentowanych ludzi z zewnątrz, a istniejący system wypycha uzdolnione i pracowite jednostki lub marginalizuje ich społeczną rolę. Dotyczy to przede wszystkim młodego pokolenia Polaków. Mechanizmy, które prowadzą do takiego patologicznego modelu to klientelizm, centralizm oraz etatyzm. Pierwszy oznacza kariery w zamian za poparcie. Jego rdzeniem jest – w wymiarze państwowym – model partii władzy, ale zjawiska te znacznie wykraczają poza obszar polityki. Drugi mechanizm polega na programowaniu rozwoju i koncentrowaniu życia publicznego w stolicy kraju. Jest on na razie osłabiany przez rolę jaką odgrywają w podziale środków europejskich ośrodki regionalne, ale w kolejnych perspektywach budżetowych także i ta bariera decentralizacyjna przestanie działać. Trzeci mechanizm sprzyjający marnowaniu talentów to etatyzm, który nie promuje przedsiębiorczości, pracowitości czy pomysłowości, ale przestrzeganie sformalizowanych zasad. Taki charakter mają choćby zmiany jakie zachodzą w ostatnich latach w wielu instytucjach akademickich.

Kariera centralizmu, klientelizm i etatyzmu ma swoje źródło w nieformalnych regułach, jakimi rządzi się nasze życie publiczne i tylko w części może zostać ograniczona przez zmiany konstytucyjne. Ale myśląc o nowej ustawie zasadniczej warto szukać rozwiązań niwelujących te schorzenia, np. poprzez tworzenie barier w dysponowaniu posadami w sektorze publicznym, poprzez ustrojowe wzmocnienie samorządów (np. na nowo kształtując Senat), czy poprzez wyraźne ograniczanie roli regulacji biurokratycznych dotyczących gospodarki, życia umysłowego, funkcjonowania samorządów.

Wojny kulturowe

Niemniej istotnym wyzwaniem następnego ćwierćwiecza będzie reagowanie na zmiany w otoczeniu międzynarodowym, które nie polegają wyłącznie na zagrożeniu ze strony agresywnie zachowującej się Rosji, ale – właśnie w szerszej perspektywie czasowej – mogą przybrać także zupełnie inną formę.

Dziś, pod wrażeniem rosyjskich działań na Krymie i Donbasie koncentrujemy się na zagrożeniach natury militarnej, podobnie jak w poprzedniej dekadzie podstawowym problemem wydawało się być zagrożenie terroryzmem i kwestia bezpieczeństwa energetycznego. W każdym z tych przypadków, odpowiedzi na wyzwania jest w stanie udzielić jedynie sprawny i dobrze zorganizowany rząd. Przygotowany także na takie scenariusze, których prawdopodobieństwo jest niewielkie.

W chwili obecnej nie ma mechanizmów zapewniających spójne działania obu ośrodków władzy odpowiadających za bezpieczeństwo i politykę międzynarodową. Nie można przy tym liczyć, że zawsze będą reprezentować one ten sam polityczny obóz, że różnice między nimi nie staną się przyczyną niespójności działań w warunkach kryzysu. Tak jak wzgląd na przeciwdziałanie centralizmowi powinien skłaniać nas do zmiany sposobu kształtowania Senatu, tak wymóg sprawnego reagowania na kryzysy międzynarodowe powinien być argumentem za skupieniem wszystkich istotnych narzędzi polityki bezpieczeństwa w ośrodku rządowym.

Rząd powinien mieć też narzędzia pozwalające na wykorzystywanie takich okazji, takich międzynarodowych koniunktur, które wymagają współdziałania z instytucjami, które w sensie formalnym mu nie podlegają. Być może szansą byłoby zbudowanie ośrodków programowania strategicznego, których ustrojowe umocowanie stawiałoby je ponad partyjnym sporem, a zarazem umożliwiało formułowanie celów wiążących nie tylko dla rządowej administracji.

Trzeci element, który warto brać pod uwagę przy okazji prac konstytucyjnych to redukowanie napięć powodowanych przez wojny kulturowe. Negatywne skutki tych napięć to trudne do przezwyciężenia podziały społeczne, które mogą być czynnikiem ograniczającym sprawność państwa, ale także faktyczne ograniczenie wolności religijnej. W ustroju demokratycznym zagrożeniem dla tej wolności bardzo często bywa opinia większości – raczej parlamentarnej niż społecznej, forsującej rozwiązania wykluczające tę czy inną grupę z normalnego funkcjonowania.

Kiedy myślimy o następnych 25 latach łatwiej wyobrazić sobie taki rozwój wypadków, w którym każda ze stron sporu może być ofiarą niekorzystnego dla siebie obrotu spraw, a zatem warto myśleć o trwałych rozwiązaniach gwarantujących swobody religijne.

Rozwojowy dryf

Oczywiście, żadne zapisy konstytucyjne nie stanowią gwarancji dobrego funkcjonowania państwa, jeżeli nie idą w parze z dobrym obyczajem, postawą elit i ośrodków opiniotwórczych, poprawnym funkcjonowaniem instytucji – zwłaszcza wymiaru sprawiedliwości.

Warto zatem sformułować jedno zastrzeżenie generalne. Ustrój to nie tylko konstytucja. Jednym z ważnych elementów ustroju jest nieuchwytna dla wielu prawników relacja między tym, co państwowe a tym, co kontroli państwa nie podlega. W tym sensie poważniejszą zmianą ustrojową była reforma emerytalna z 1997 roku, a potem jej częściowy demontaż przeprowadzony przez rząd Donalda Tuska. W wymiarze ustroju politycznego: zbudowanie w 1998 samorządowego województwa, a potem nadanie mu szerokich uprawnień w procesie dystrybucji środków europejskich. Pozycja marszałków i zarządów stała się – przynajmniej na jakiś czas – bardzo silna, choć nie odbyło się w tej sprawie żadne spektakularne głosowanie.

Zmiany konstytucyjne mają sens wtedy, gdy istnieje jakaś szersza porządkująca je myśl państwowa. Jeżeli istnieje elita społeczna, która pilnuje nie tylko procesu ustawodawczego, ale jest wrażliwa na błędy rządu, na dysfunkcje instytucji, a wreszcie nie boi się wejść w polemikę z dominującymi przekonaniami i postawami społecznymi. Ta elita nie musi zasiadać w parlamencie, nie musi zajmować się „robotą partyjną", ale musi być brana pod uwagę przez rządzących i stanowiących prawo. Dziś politykę robi się bez niej, mniej lub bardziej ostentacyjnie lekceważąc jej zdanie.

To główny czynnik rozwojowego dryfu, w jakim znalazła się Polska. To pisanie polityki pod dyktando sondaży i redukowanie myśli politycznej do poziomu medialnego sporu i populistycznych chwytów wyborczych. Postawienie przez „Rzeczpospolitą" kwestii reform konstytucyjnych jest szansą na wyjście z oportunistycznej dyktatury spin-doktorów, od dekady rządzącej debatą publiczną.

Autor jest politologiem, wykładowcą Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie.

Problem, jaki postawiła redakcja „Rzeczpospolitej" skłania jednak do tego, by rozważyć oba scenariusze zmian. Czym innym bowiem jest rozważanie najbardziej prawdopodobnych politycznie zdarzeń, a czym innym poważna rozmowa na temat tego, jak odpowiedzieć na najpoważniejsze współczesne wyzwania. Fakt, że elitę parlamentarną cechuje dziś krótkowzroczność nie oznacza bowiem, że ułomność ta ma się upowszechniać i obejmować wszystkie środowiska opiniotwórcze.

Bierna prezydentura

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kraj
Kolejne ludzkie szczątki na terenie jednostki wojskowej w Rembertowie
Kraj
Załamanie pogody w weekend. Miejscami burze i grad
sądownictwo
Sąd Najwyższy ratuje Ewę Wrzosek. Prokurator może bezkarnie wynosić informacje ze śledztwa
Kraj
Znaleziono szczątki kilkudziesięciu osób. To ofiary zbrodni niemieckich
Kraj
Ćwiek-Świdecka: Nauczyciele pytają MEN, po co ta cała hucpa z prekonsultacjami?
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił