Jan XXIII i Jan Paweł II. Jakże pozornie przeciwni ludzie, jak odległe osoby. Pierwszy, „Proboszcz Pana Boga", uśmiecha się gdzieś z odmętów przeszłości, drugi – Papież Polak, Ojciec Pokolenia, Patron naszej polskiej epoki.
A jednak tak sobie bliscy, tak nierozerwalni, co z całą jaskrawością widać dopiero dziś, w przededniu kanonizacji. Obaj w jakimś przedziwnym szczycie człowieczeństwa, a może po prostu coraz czytelniejsi na progu świętości?
Dla mojego pokolenia Jan XXIII był bardziej legendą niż człowiekiem z krwi i kości. Umarł w 1963 roku, zanim papiestwo z jego przesłaniem weszło w nurt popkultury. Na zdjęciach widzimy go wciąż w tiarze, która w epoce JPII była niemal średniowiecznym anachronizmem. A różnica między śmiercią pierwszego a pontyfikatem drugiego – ledwie 15 lat.
Nie bywał między ludźmi tak jak papież z Polski, nie unosił w górę dzieci, nie przyjmował roztańczonych pielgrzymów w strojach narodowych podczas publicznych nabożeństw w krajach całego świata. Ale przecież przygotował to wszystko, dał solidny podkład reformującemu się Kościołowi; kapłan twarzą do wiernych, liturgia w języku narodowym.
Jak wyglądałaby misja Wielkiego Polaka, gdyby nie reformy zainicjowane przez Jana XXIII? Jako pierwszy papież od prawie stu lat wybrał się oficjalnie poza Watykan. Podjął dialog ekumeniczny. Otwarł się na świat, zapoczątkował sobór, otworzył drzwi do Watykanu takim ludziom jak Karol Wojtyła. A jednak kiedy ten ostatni rozpoczął swoją przemowę z papieskiego okna w Watykanie 16 października 1978 roku, świat zamarł.