Przez całe lata Marian Banaś należał w PiS do najwierniejszych z wiernych. Działacz opozycji demokratycznej z lat 80. XX w., po 1989 roku doradca Antoniego Macierewicza, stał się potem bliskim współpracownikiem Lecha Kaczyńskiego w Najwyższej Izbie Kontroli. W 2005 roku – za czasów tzw. pierwszych rządów PiS – trafił do resortu finansów i został szefem Służby Celnej. Szybko zyskał przydomek „pancernego". Do administracji skarbowej wrócił w 2015 roku. Najpierw jako wiceminister finansów i szef Krajowej Administracji Skarbowej, potem minister finansów, by teraz rozsiąść się wygodnie w fotelu szefa NIK. Ideał. Nie karierowicz, lecz państwowiec. Człowiek bez skazy.
A jednak. Niewygodnych dla PiS informacji o Marianie Banasiu i jego otoczeniu pojawiło się w ostatnich tygodniach bez liku. A to szemrani biznesmeni, którym po zaniżonych cenach wynajął kamienicę, prowadzący w niej pokoje na godziny. A to pytania o luki w biografii żołnierza AK, który podarował mu nieruchomość. A to urzędnicy, którzy pod jego bokiem mieli założyć mafię VAT-owską... Artykułami, w których to wszystko na łamach „Rzeczpospolitej" opisywaliśmy, dalibyśmy radę zapełnić kilka wydań.
W PiS dobrze dziś wiedzą, że Marian Banaś jest obciążeniem. Sęk w tym, że jest niezwykle trudno go odwołać. Trzeba by się uciekać, jak napisaliśmy we wtorek, do kruczków prawnych. Z kolei CBA sprawdzało jego oświadczenia majątkowe, lecz wyników tej kontroli na razie nie ujawnia. Jeszcze nie dano zielonego światła, by odpalić fajerwerki.
Mimo wszystko wydaje się, że decyzja o „odstrzeleniu" Mariana Banasia zapadła. Ale nie może przecież odejść sam. Trzeba znaleźć kogoś, kogo obarczy się winą za całe zamieszanie. Musi spaść jakaś głowa. Nawet jeśli będzie należała do kogoś ze swoich. Szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego – Piotr Pogonowski – wydaje się idealny. Nie sprawdził, nie zbadał, nie poinformował. Jak to możliwe, by Banaś tak długo uchodził za człowieka bez skazy? Wprawdzie grzebanie w życiorysie najwierniejszego z wiernych mogłoby swego czasu zostać źle odebrane, ale ten argument szefa ABW nie obroni.
Dziś każda frakcja w Zjednoczonej Prawicy usiłuje rozegrać sprawę po swojemu. Byle tylko jak najmniej stracić, a jak najwięcej zyskać. Na zapleczu partii rządzących (są one przecież trzy – PiS, Porozumienie i Solidarna Polska) trwa prawdziwa próba sił. Jarosław Kaczyński musi się nieźle napocić, by zadowolić wszystkich. Głowa Mariana Banasia nie jest w tym wszystkim najważniejsza. Walka toczy się już o kontrolę nad ABW i o większe wpływy.