Moment jest kluczowy – to nie jest publicystyczna przesada. W czasie kryzysu epidemicznego, ekonomicznego i społecznego waży się jedność Zachodu w odniesieniu do najważniejszych zagrożeń – ze strony Chin i Rosji.
Przywódcy powinni podjąć decyzje fundamentalne dla zachodniej wspólnoty, a jednocześnie są skupieni na sprawach wewnętrznych, lękliwie wsłuchują się w nastroje swoich elektoratów, boją się o swój rynek pracy, kondycję swoich firm i szczepienia swoich obywateli.
O jednolity front w odniesieniu do Rosji i Chin zawsze trudno, bo pokusy tam czyhają duże, a teraz o taki front jeszcze trudniej.
W tej ciężkiej chwili pojawił się nowy prezydent USA. To od determinacji Joe Bidena najwięcej w tej rozgrywce zależy: od tego, jak połączy sprawy Ameryki ze sprawami całego Zachodu. Polska powinna być wyjątkowo aktywna, by było to jak najbardziej zgodne z jej interesami. Zamiast tego zajmuje się wewnętrznymi sporami bardziej niż inne kraje, choć te inne zazwyczaj są mniej zagrożone. Są to spory, w których stanowisko władz jest dla znacznej części zachodniej opinii publicznej nie do przyjęcia i po prostu groźne dla polskiej demokracji. Na dodatek rządzący nie potrafili się pogodzić z porażką wyborczą Donalda Trumpa, sympatię do niego przedkładając nad strategiczne interesy.
To wszystko powoduje, że na liście państw, z którymi nowa administracja amerykańska prowadzi konsultacje, jesteśmy bardzo nisko. Ściślej – na razie w ogóle nas na niej nie ma. Bo prezydent Biden nie rozmawiał z prezydentem Dudą, podobnie jest na poziomie szefów dyplomacji.