Politycy biorący udział w tej ekscytującej batalii przerzucają się artykułami Konstytucji RP i prawniczymi wykładniami ważnymi dla politycznej praktyki. Strony sporu próbują ustalić, co w praktyce oznacza np. artykuł 133, ustęp 3 konstytucji, który stanowi: "Prezydent Rzeczypospolitej w zakresie polityki zagranicznej współdziała z Prezesem Rady Ministrów i właściwym ministrem". Albo jaką faktyczną władzę daje głowie państwa artykuł 134, ustęp 2 konstytucji, który powiada: "W czasie pokoju Prezydent Rzeczypospolitej sprawuje zwierzchnictwo nad Siłami Zbrojnymi za pośrednictwem Ministra Obrony Narodowej".

Od kilku dni na linii prezydent – premier gorzeje też konflikt o to, czy Donald Tusk miał obowiązek poczekać z nominacją szefów służb specjalnych na opinię Lecha Kaczyńskiego i czy był zobowiązany odpowiedzieć na pytania zadane w tej kwestii przez głowę państwa.

"Gdy odwołuję lub nominuję kogoś na stanowisko, to ja zadaję pytanie (...) i oczekuję odpowiedzi, a nie jestem obiektem pytań" – oznajmił przedwczoraj premier. Jak ustalili dziennikarze "Rz", wczoraj prawnicy Kancelarii Prezydenta przypomnieli jednak o istnieniu artykułu 4a ustawy o powszechnym obowiązku obrony, z którego jasno wynika, że prezydent może się zwrócić do organów władzy publicznej, administracji rządowej i samorządowej, przedsiębiorców i organizacji społecznych o informacje mające znaczenie dla bezpieczeństwa i obronności państwa. Informacje te mają być przekazane głowie państwa bezzwłocznie.

I tak, krok po kroku, prerogatywa po prerogatywie, prawnicze zespoły prezydenta i premiera precyzują niejasne sformułowania naszej kiepskiej konstytucji. A przecież byłoby znacznie taniej, gdyby politycy zatrudnili tych samych prawników przed uchwaleniem konstytucji – do jej napisania.

Skomentuj na blog.rp.pl/gabryel