Dominująca rola tego koncernu w polityce zagranicznej Rosji przestała nas już dziwić. Rosjanie otwarcie mówią to, co w przypadku wielu innych nacji pozostaje tematem tabu: współczesna dyplomacja polega na załatwianiu handlowych interesów. Czynienie dobra i dbanie o światowy pokój to tylko margines działalności większości ministrów spraw zagranicznych, ambasadorów i radców.

Wciąż jednak do różnych państw przykłada się w tym względzie różne miary. Moskwa prowadzi bezpardonową “gazową ekspansję”, z kolei dla rządu Niemiec najważniejsze są “dobre stosunki całej Unii Europejskiej z Rosją”. Chiny w perfidny sposób zagarniają bogactwa naturalne Afryki, Wielką Brytanię zaś interesują na Czarnym Lądzie jedynie prawa człowieka i walka z głodem. A co się dzieje na Bliskim Wschodzie? Unijni dyplomaci z całych sił dążą do “pokojowego rozwiązania nabrzmiałych od lat konfliktów”, a amerykańscy – jak wiadomo – są jedynie marionetkami w rękach bossów wielkich firm naftowych i zbrojeniowych.

Powiedzmy sobie jasno: Exxon-Mobil odgrywa w polityce zagranicznej USA podobną rolę jak naftowy koncern Total w polityce francuskiej, a Gazprom jest dla władz Rosji równie ważny jak Volkswagen czy E. ON dla rządu pani kanclerz.

W czwartek, w obecności Miedwiediewa, Angela Merkel rozpływała się nad projektem gazociągu bałtyckiego. Nie mogło zabraknąć rytualnego zapewnienia, że jest on kluczowy dla bezpieczeństwa energetycznego Europy. Jakoś nie jestem w stanie wyobrazić sobie Dicka Cheneya przekonującego, że inwestycje amerykańskich nafciarzy w Iraku są “dobre dla pokoju w całym regionie”. Chyba nawet wiceprezydent USA nie ma w sobie aż tyle cynizmu.